2023

Przed Wami moje dziesiąte podsumowanie roku. Czas leci, co nie? Dla chętnych pozostałe edycje: 2022, 202120202019201820172016201520142013, a całą resztę zapraszam na skrót z mojego życia w 2023.

Piszę ten tekst nie (jak zazwyczaj) w jednej z warszawskich kawiarni, a z Teneryfy, gdzie zdecydowaliśmy się całą rodziną zimować. Fantazjowaliśmy o tym od lat i wreszcie to zrobiliśmy! To też piękne ukoronowanie tego dziwnego roku. Ale od początku:

Ruch to rozwiązanie

W tym roku do mojej aktywności fizycznej, głównie związanej z podnoszeniem ciężarów, dodałem więcej ruchu.

Kupiłem najtańszą opaskę śledzącą aktywność, wystawiłem rower z garażu i zacząłem wozić córkę do przedszkola w doczepionym z tyłu foteliku. Wracałem coraz większymi pętlami, wydłużając trasę o kolejne kilometry na tyle, na ile praca pozwoliła. Zmusiłem się też wreszcie do odświeżenia w serwisie mojej niezawodnej półkolażówki (teraz to się nazywa gravel), na której w czasach studiów przebiłem się przez słowackie Tatry i dojechałem do Krakowa. Ku przerażeniu mojej żony zacząłem stosować się do zasad Velominati i nie było odwrotu – musiał kupić lajkrowe spodenki z pieluchą i przeobrazić się w mamila.

Przypomniałem sobie na nowo dlaczego lubię rower i ile endorfin mi daje jazda na nim. Zacząłem regularnie jeździć w soboty rano, zwiększając dystans, aż wreszcie wspólnie ze znajomi robiliśmy pętle Wawa – Zegrze – Wawa i Wawa – Góra Kalwaria – Wawa, po 80km na sesję.

Jak ja lubię ten rower.

Niemniej, gdzieś w głębi mnie siedziało poczucie, że rower to za mało i za łatwo. Tkwię w tym sporcie, bo nie chce zaatakować mojego prawdziwego wroga – biegania.

Moja relacja z bieganiem była zimna. Co rok (poza pandemią) startowałem w Biegnij Warszawo, ale to była bardziej tradycja niż przyjemność. Bieganie było dla mnie nudną męczarnią, która wydawała się bezcelowa. Zakładałem słuchawki, odpalałem podcast albo audiobooka i przebiegałem kilka kilometrów, żeby mieć to już za sobą.

Tak było od moich biegowych początków, zanim jeszcze zacząłem studia i za każdym razem, gdy ponownie zaczynałem. Teraz, miałem inne podejście. Po pierwsze zauważyłem, że bieganie mnie uspokaja i wycisza. Po drugie, zdjąłem słuchawki i zacząłem obserwować moje otoczenie, zamiast się od niego odcinać. Po trzecie, nie czekałem na koniec, nie pośpieszałem, nie walczyłem z sobą. Po prostu biegłem przed siebie i chłonąłem. Pierwsze razy były trudne i „nie dla mnie”. Ale założyłem się z moim bratem, że przez tydzień codziennie będziemy biegać choć trochę. coś we mnie pękło. Odkryłem lepsze bieganie – w mojej głowie, a nie nogach. Dużą zasługę miała w tym książka „Born to Run”, o której później.

Przełom przyszedł, kiedy zrozumiałem, że większość mojego życia prywatnego i zawodowego jest „teoretyczna” – to odbijanie w głowie myśli, snucie planów, przewidywania, decyzje, strategie… Bieganie siłą rzeczy mnie gruntowało, bo wymagało praktycznego bycia tu i teraz, a nie myślenia, co będzie za godzinę czy za miesiąc.

Podczas biegania zacząłem zauważać, jak działa moje ciało i mózg. Pierwszy kilometr to jego walka z nową sytuacją. Mała zadyszka i próba powrotu do wygodnego spoczynku. Po 2, 3 kilometrach zaczyna się przyzwyczajenie i bariery w głowie mijają, oddech się uspokaja i robi się łatwiej. Po około 10 kilometrach rozpoczyna się magia – „zlewam się” z rytmem i ruchem i nie wiem w jaki sposób, ale budzę się po kilku następnych kilometrach z poczuciem, że nie wiem kiedy mi one minęły.

Jedna z moich teneryfskich tras biegowych. Cel: ten mały budynek na górze

Około 20 kilometra zaczynam czuć poszczególne części ciała – skończyły się łatwo dostępne zasoby energetyczne i ciało zaczyna sięgać głębiej. Oddech znów się skraca, stopy i kolana zaczynają boleć. Każdy krok wydaje się istotny, a głowa mi mówi, że nic się nie stanie jeśli się zatrzymam, w końcu i tak już dużo przebiegłem. Ale teraz już wiem, skąd ten głos pochodzi i nauczyłem się od niego oddzielać. To rozpaczliwa biologiczna próba ochrony tych zasobów, które jeszcze zostały. W końcu nie wiadomo, kiedy uda się je odbudować, bo nasze mózgi nie ufają, że kalorie są i będą ciągle łatwo dostępne.

Ta ściana jest najtrudniejsza do przebicia. Na szczęście jest znacznie cieńsza niż głowa nam mówi. Niemniej kolejne 5-10 kilometrów jest obiektywnie trudne, ale nie niemożliwe. A co jest dalej? Jeszcze nie wiem, bo czasu mi wystarczyło na dotarcie do 30 kilometrów. Wiem natomiast, że…

To nie jest sufit

Wraz ze dodaniem treningów kardio zaczęły się też dziać inne rzeczy, których nie czułem przy statycznych treningach siłowych. Zacząłem się ścigać ze sobą szukając momentu, w którym sam przyznam, że już przeginam. Stawiałem sobie coraz bardziej absurdalne i straszne (dla mnie samego) wyzwania, ale za każdym razem po ich przekroczeniu wracałem do domu i mówiłem Paulinie, że to jeszcze nie sufit.

Ciekawiło mnie jak ten limit wygląda. Moim pierwszym celem było spalenie dziennie 500kcal – do tego wystarczyło oddychać i trochę chodzić. Następnie było 1000kcal, co w dniach bez siłowni wymagało już odrobinę wysiłku. Dodanie roweru i biegania spowodowało, że przebijanie 1500 i 2000 kcal dziennie stało się realne. Wiele miałem dni z dwoma jednostkami treningowymi i tygodnie, w których codziennie był choć jeden trening. Teraz mój rekord to 3234kcal w dniu przebiegnięcia 20km przez góry na Teneryfie. Ale to ciągle nie jest sufit!

Moja progresja aktywności w tym roku

Natomiast takie spalanie wymaga coraz więcej czasu, którego już po prostu nie miałem, biorąc pod uwagę obowiązki domowe i zawodowe. Wymaksowałem wszystkie dostępne opcje treningowe w trakcie logistyki dom-szkoła-praca. Postanowiłem więc zmienić podejście i zamiast wydłużać aktywność utrudniać i udziwniać ją sobie.

Moje piękne biegowe Asicsy zamieniłem na minimalistyczne Merrelle z praktycznie nieistniejącą amortyzacją (to też zasługą książki „Born to Run”), przez co czułem każdą nierówność na trasie. Na początku było to trudne do zaakceptowania, ale teraz nie wyobrażam sobie innego biegania i bardziej gruntującego (he, he) doświadczenia. Jest w takim bieganiu coś prawdziwego. Do tego dodałem obciążenia: moim ulubionym jest bieganie z 3 letnią córką na plecach i ściganie się jednocześnie 7 letnim synem, który popyla obok na rowerze.

Kolejny eksperyment to bieganie nocą – znacznie wolniejsze i ostrożniejsze, bo z minimalnym oświetleniem z czołówki lub latarki telefonu. Dzięki obecności na Teneryfie, mogłem do tego dołożyć bieganie w górach. Szczególnie na moją wyobraźnię podziałała bliskość słynnego szlaku 0.4.0 od Oceanu po szczyt wulkanu Teide o wysokości prawie 4000 metrów. W grudniu połączyłem jedno z drugim i finalnie obserwowałem wschód słońca z punktu widokowego na tej trasie, po wbiegnięciu 500 metrów różnicy poziomów po ciemku. Cudowne uczucie.

Wschód słońca z punktu widokowego La Corona. W dole Porto de la Cruz

Kolejnym eksperymentem był udział w imprezach biegowych. Pierwszą z nich był Runmageddon, na którą namówił mnie brat, a drugą bieg niepodległości w mojej lokalnej miejscowości. Obydwa były świetnym doświadczenie, bo bieganie w grupie w której wszyscy się ścigają ze sobą, ale jednocześnie się dopingują daje niesamowite poczucie wspólnoty.

Widać podobieństwo?:)

Moje eksperymentowanie oparte jest na szukaniu tego limitu możliwości. Zaskakuje mnie to, że mimo coraz trudniejszych wyzwań, ciągle widzę miejsce na więcej i sam fakt przekraczania tych granic daje mi ogromną przyjemność bez kaca moralnego. Tym bardziej jaram się moimi planami na przyszły rok, bo udziwnienia będą jeszcze ciekawsze – sami zobaczycie.

Wybory

Tak się składa, że wyniki wyborów parlamentarnych i prezydenckich pojawiają się zaraz po moich urodzinach. Przez ostatnie 8 lat miałem pod tym względem smutne imprezy, bo świętowałem je w poczuciu bycia obcym we własnym kraju. Ale te urodziny wreszcie były inne.

W przeciągu kilkunastu dni od zmiany rządu zadziało się tyle niespodziewanie pozytywnych wydarzeń, że to aż podejrzane. Mam jakąś iskierkę nadziei, że po latach ześlizgiwania się w moralną i etyczną przepaść odbijemy się i wrócimy do etapu, w którym będzie można wrócić z wewnętrznej emigracji.

Zaczynają się dziać pozytywne rzeczy w polskiej polityce. Nie jestem do tego przyzwyczajony i czasami boję się, że to może być sen, albo jakaś sprytna pułapka. Sądzę, że dużo ludzi z mojego pokolenia jest w podobnej sytuacji i zastanawiają się, czy mogą mieć nadzieję. Czy to rozważne mieć już nadzieję?

Tym bardziej, że za naszą wschodnią granicą nie jest najlepiej. Sytuacja zamienia się w walkę pozycyjną o niezdefiniowanym zwycięzcy. Ukraina się broni, ale wsparcie Zachodu wysycha, a Rosja może jeszcze mnóstwo swoich obywateli poświęcić. Niedługo wybory w USA, w których realnym scenariuszem jest powtórka cyrku Trumpa.

Jak w tej sytuacji funkcjonować? Jakie wybory podejmować, żeby zapewnić swojej rodzinie bezpieczeństwo?

Relacje

Ten rok był dla mnie czasem wynurzania się z na powierzchnię z deficytu relacji.

Ostatni raz tak miałem 4 lata temu, gdy nasz syn kończył 3 lata i powoli można było sobie układać życie na nowo po ciężkiej walce z kaprysami i oczekiwaniami małego człowieka. Wtedy jednak zdecydowaliśmy się na drugie dziecko, więc jedyne co nam się udało to zaczerpnąć na chwilę powietrza przed ponownym zanurzeniem.

Teraz nasza córka skończyła 3 lata, znów się wynurzam i mam coraz więcej czasu, aby odetchnąć i rozejrzeć się dookoła. Co zobaczyłem?

Kolejny rok związku pełen był perturbacji i nauki, że nie każdy ma tak jak ja. Ciągle muszę to sobie przypominać, czasami boleśnie. Ale też wiem, że ta inność to jest dokładnie to, czego sam nie mam, a czego potrzebuje. Za każdym razem, gdy robimy z Pauliną testy osobowości to nasze wyniki są lustrzanymi odbiciami. Skrajnie różnie reagujemy na sytuacje społeczne czy nagłe zmiany, co innego wywołuje u nas ekscytacje i stres. Ale łączy nas empatia i ciekawość tej drugiej perspektywy. W tym roku poczułem jak mnie to relacyjnie spaja.

Nasze dzieci są coraz bardziej samodzielne i coraz bardziej widzę w nich prawdziwych ludzi, a nie tylko dzieci. Młodsza córka zaskakuje bardzo konkretnymi preferencjami (zwierzęta: tylko białe konie; kolor: tylko różowy), ze starszym synem już mogę ponerdzić o grach i strategiach przetrwania w Minecrafcie. Mamy już wspólne zainteresowania, wspólne sporty, wspólne doświadczenia. Teraz już tylko czekam, aż zacznie się etap „Ok, boomer”

Wchodziłem w 2023 z poczuciem, że moja siatka społeczna jest nikła, ale to była gruba nieprawda. Potrzebowałem tylko pomocy, aby zrozumieć, że nawet ja jestem istotą społeczną, na swój własny sposób.

Szczególnie to było widać wśród znajomych facetów. Nam ciężej buduje się sensowne relacje społeczne, nie posiadamy tego zmysłu przegadywania swoich problemów i sytuacji życiowych jak większość kobiet. Tym bardziej cieszę się, że mam z kim wyjechać wspólnie na camping, pościgać się na rowerze, przegadać filozofię, poprzerzucać gruz, ponarzekać na partnerki, przypompować na siłce czy wypić macchiato z filigranowej filiżanki. Dzięki chłopaki, że jesteście!

Inwestowanie

Finansowo to był rok to czas odbudowy kapitału po zainwestowaniu w mieszkanie na wynajem kupione w 2022 roku. Mieszkanie szybko znalazło najemcę, który przedłużył wynajem o kolejny rok. Wychodzi na to, że na teraz nasza hipoteza inwestycyjna się sprawdza: w przeciwieństwie do trendu, zainwestowaliśmy w lokum przyjazne rodzinie i zwierzętom, bo sami wiemy jak ciężko jest znaleźć dobre miejsce dla siebie w zalewie warszawskich kawalerek inwestycyjnych.

Ponowne akumulowanie kapitału na giełdowym IKE było i jest żmudnym procesem. Ale na (nie)szczęście giełda dostarczyła dużo zwrotów akcji.

W tym roku skupiłem się na prostym dokupowaniu całego SP500 oraz wzmacnianiu pozycji na CD Projekcie licząc na to, że spółka odbije się po kryzysach wizerunkowych rozpoczętych falstartem Cyberpunka. Wszystko wskazywało na dobre redemption story. Niestety w mojej ocenie to, co zadziało się w świecie realnym nie zostało odzwierciedlone w cenie akcji. Niemniej ja jestem cierpliwy i lubię akumulować.

Finalnie ten rok był pełen górek i dołków giełdowych, ale większość z nich nawet nie zauważyłem, bo coraz rzadziej uzupełniam moje statystyki. Powoli dochodzę do wniosku, że nie ma potrzeby patrzeć na wyniki raz na tydzień – chyba przestawię się na analizę raz na miesiąc.

Progresja skuteczności moich inwestycji zaczynając od połowy 2018 roku do teraz

Stosując metrykę z zeszłego roku: jeśli ktoś dałby mi 10 tysięcy dolarów w połowie 2018 to na koniec 2023 oddałbym mu 15.5 tysięcy dolarów. To daje CAGR (średnioroczna stopa zwrotu) na poziomie 8.17% czyli gorzej o prawie 2% w stosunku do 2022 roku. Niemniej jestem zadowolony bo to ciąglewyżej od mojego założonego minimalnego 6%. Z drugiej strony lepiej bym wyszedł ładując wszystko w SP500, a jeszcze lepiej po prostu nadpłacając kredyt hipoteczny. Co pewnie będzie moim finansowym celem w 2024 roku.

Książki

To nie był dla mnie dobry rok na czytanie i słuchanie książek. Wyparły je bieganie i rower – a wtedy nie chcę niczego słuchać.

Zostają mi więc tylko krótkie okresy samotności, jazda samochodem oraz wspólne czytanie i słuchanie z dziećmi. Niemniej te kilka książek, które przeczytałem lub przesłuchałem dwie zostaną ze mną na dłużej:

Can’t Hurt Me” Davida Gogginsa. Goggins jest nazywany najtwardszym człowiekiem na ziemi. Czytając go, nie mam wątpliwości, że to prawda. To jak Goggins zrobił ze swojego cierpienia paliwo do rozwoju jest niesamowite, a jego masochizm w dziwny sposób motywujący. To w sumie przez niego zacząłem biegać rano i jeździć w deszczu na rowerze. Jego „im gorzej tym lepiej” było dla mnie dobrą mantrą do powtarzania na 20 i 30 kilometrze biegu, gdy nogi się pode mną uginały. To byłaby moja książka roku gdy nie…

Born to Run” Christoffera McDougalla. Pamiętam jak widziałem papierowy egzemplarz ze 13 lat temu na domówce u znajomego, który mocno ją zachwalał. Ja byłem sceptyczny: co może być ciekawego w książce o bieganiu? Drugi raz wspomniał o niej mój brat w październiku tego roku i dał mi ją jako prezent. Od pierwszych minut byłem wciągnięty bez reszty w historię relacji autora z Caballo Blanco, plemienia biegaczy Tarahumara i całego panteonu żywych legend. Czego tam nie ma! Czeski 18 krotny rekordzista świata Emil Zatopek, który lubił biegać ze swoją żoną na plecach w śniegu, czy Mensen Ernst, który przebiegł z Paryża do Moskwy w czternaście dni (!), średnio po 200 kilometrów dziennie (!!) w 1832 roku (!!!). Okazuje się, że świat jest pełen niezwykłych biegających ludzi.

To dzięki filozofii biegania wyłożonej przez autora zrozumiałem, że bieganie to nie walka ze sobą, to doświadczenie bycia ze sobą. T przyjemność z poruszania się i obserwacja rzeczywistości, która chrupie pod stopami i wieje w policzki. Książka roku, bez dwóch zdań.

Jedną nową rzeczą, której się o sobie dowiedziałem w tym roku to fakt, że lubię… kryminały, szczególnie w stylu cozy crime. A wszystko zaczęło się od rodzinnego słuchania Joanny Chmielewskiej i jej serii książek dla dzieci „Janeczka i Pawełek”. Jeśli macie okazję to polecam serdecznie dla dzieciaków 7+ i dorosłych.

Finalnie skończyło się na 10 książkach w tym roku – możecie zobaczyć pełną listę jak zwykle na Goodreads.

Podróżowanie

Pod względem podróży ostatnie 12 miesięcy było dla nas odbiciem od covidowo-wojennego dołka w 2022, 2021 i 2022.

Po raz pierwszy wybrałem się na dłuższy wyjazd urlopowy bez mojej najbliższej rodziny. Owszem, zdarzały się delegacje albo wyjazdy bez dzieci, ale to było coś nowego. Na początku było to trochę straszne (jak oni sobie poradzą?), ale całkiem sprawnie moja głowa się przestawiła na czerpanie przyjemności z bycia pojedynczą osobą a nie częścią grupy.

Ostatni raz w tym miejscu byłem 10 lat temu. Nie miałem jeszcze ani żony ani dzieci.

Nasz pierwszy duży wyjazd w roku to była gruba sprawa: najpierw ja pojechałem z bratem i jego ekipą na narty do północnych Włoch, a później przeleciałem samolotem na Sycylię, gdzie doleciała do mnie Paulina z dzieciakami i w grupie rodzin zwiedzaliśmy wyspę najpierw od strony Katanii a później Trapani. Tam też spędziliśmy święta wielkanocne.

Zachodnia Sycylia bardziej nam się spodobała

Gdy już zrobiło się w Polsce cieplej to otworzyliśmy sezon kamperowy majówkową wizytą w Słowackim Raju. Miesiąc później zobaczyliśmy wreszcie Góry Izerskie i spróbowaliśmy słynnych gofrów w Chatce Górzystów. We wrześniu łącząc kwestie zawodowe i wycieczkowe przejechaliśmy przez Kraków i zahaczyliśmy o Wieliczkę, a później Katowicki Spodek podczas mistrzostw szachowych szkół podstawowych.

Sucha Bela

Co więcej to też rok, w którym nasze dzieci były po raz pierwszy na dłuższych wakacjach bez nas, co też dało nam przestrzeń na dorosłe eksplorowanie. Wybraliśmy się więc w szaloną podróż do Łodzi – nagle i bez żadnego planu. Krejzi!

Jedno z moich ulubionych zdjęć 2023. Tatry od strony Białki Tatrzańskiej

Miałem też po raz pierwszy okazję zrobić wyjazd tylko ja i syn wraz ze znajomymi tatami. Pojechaliśmy wszyscy do fantastycznego campingu niedaleko Warszawy i mieliśmy prawdziwie męski wypad. Czas jeden na jeden z własnym dzieckiem (jak się ma dwójkę) to rzadkość, dopiero wtedy się go w pełni docenia.

Ucieczka z krainy badyli

Od lat wraz z Pauliną wyrywamy sobie włosy z głowy, że musimy spędzać zimę w Polsce. Nie zrozumcie mnie źle, ja bardzo lubię prawdziwą zimę, pełną zasp śnieżnych skrzących się w słońcu. Ale takich dni ze śniegiem jest coraz mniej, nie mówiąc już o świetle. Żelazna kurtyna chmur w połączeniu ze zmianą stref czasowych dobijał nas energetycznie i emocjonalnie. Zresztą, jak mogło być inaczej, skoro rano budziliśmy się w ciemnicy, szliśmy do przedszkól, szkół i prac, aby tam spędzić zachmurzony dzień i wyjść z instytucji po zachodzie. A to co było za oknem to zanieczyszczone powietrze i wszechobecne bezlistne badyle i pośniegowe błoto. Czułem się jak w klatce.

Więc, gdy wreszcie okoliczności roboczo-edukacyjno-logistyczne ułożyły się po naszej myśli, to uciekliśmy z krainy badyli w cieplejsze miejsce. A poniżej nasza epicka historia, dla potomności.

Najpierw trochę kontekstu. Nigdy nie chciałem mieć samochodu, wydawał mi się niepotrzebną stratą pieniędzy, nie czerpałem też szczególnej przyjemności z jazdy. Niestety posiadanie dzieci zmusiło nas do tego wydatku. Postawiliśmy sobie jednak warunek, że to musi być wyjątkowy samochód, który będzie pełnił też dodatkową rolę jako mały camper. Po naszej podróży po Islandii w 2019 roku wiedzieliśmy, że to możliwe, bo tam jeździliśmy zmodyfikowanym dostawczakiem Citroen Berlingo z drewnianym stelażem, materacem i kuchenką z tyłu.

Gdzie we Francji

Stwierdziliśmy, że podobny myk możemy zrobić też w Polsce. W 2021 znaleźliśmy sobie przedłużone Berlingo z ogrzewaniem postojowym, kupiliśmy na Allegro wkład camperowy Vacamod z wysuwaną kuchenką gazową i rozkładanym łóżkiem i staliśmy się oficjalnie kamperowcami. Berlingo sprawdza nam się doskonale, bo można nim wjechać i do miasta i na przełęcz górską i nikt nawet nie wie, że da się w nim całkiem wygodnie spać. A na czas poza sezonem wkład kamperowy wystawiamy do garażu i mamy dużo przestrzeni na graty. Oczywiście nie ma wszystkich wygód dużego campera, ale oferuje nam wystarczająco dużo.

Tak dużo, że stwierdziliśmy, że to właśnie nim uciekniemy z krainy badyli. Jako miejsce docelowe wybraliśmy Teneryfę, wyspę wiecznej wiosny. 3500 kilometrową podróż z Warszawy do Huelvy zrobiliśmy w 8 dni przejeżdżając przez Czechy, Austrię, Włochy, Francję, Monako (nawet nie zauważyliśmy :) i Hiszpanię. Następnie w Huelvie wsiedliśmy na prom i po 31 godzinnym rejsie wreszcie dotarliśmy na Teneryfę.

Nasza trasa

Po drodze trochę zwiedzaliśmy, głównie po mniej zatłoczonych miasteczkach i trzymając się z dala większych skupisk. Skusiła nas jedynie Genua i już mam nauczkę do końca życia – nigdy więcej do tego miasta nie wjadę.

Nasze dzieci są już od lat trenowane w takich podróżach i spaniu na dziko w samochodzie w nigdziebądziu, więc nie robiło to na nich większego wrażenia. Czasami mam wrażenie, że są większymi hardkorami od nas.

Najgorszy czas całej podróży to był jednak prom na wyspę. Zarządzanie energią dwójki dzieci przez dwa dni i noc to piekielnie trudne zadanie, szczególnie gdy na promie przestrzeń do zabawy z dziećmi jest mniejsza niż dla psów (upadek cywilizacji europejskiej, jak nic)

Życie na Teneryfie

Osiedlenie się na Teneryfie oznaczało oczywiście poukładanie sobie życia na nowo. Na szczęście mieliśmy sprzyjające warunki: ja w większości pracuję zdalnie, Paulina jest między projektami, Staś uczęszcza do szkoły pozasystemowej, gdzie nauka zdalna nie jest problematyczna, a Hania jeszcze w przedszkolu. Oczywiście rzeczywistość szybko nam zweryfikowała plany, bo ciężko wymagać od dwójki energicznych dzieci, żeby trzymała się zasad i respektowały godziny pracy, ale generalnie poszło lepiej niż się spodziewałem.

Moje teneryfskie biuro

Poza tym widzieliśmy jak dużo edukacji udaje nam się przemycić przy okazji podróży – nauka hiszpańskiego w sklepie, geografii podczas wycieczek, matematyki przy przeliczaniu złotówek na euro.

Dzięki temu, że tutaj zachód słońca jest po 18:00, a wieczory ciepłe to prawie każde popołudnie spędzaliśmy na wypadach po lokalnych górach i plażach, czasami korzystając z fal i ciepłej wody oceanu. Teneryfa pełna jest atrakcji do zwiedzania, więc nie ma czasu na nudę.

Mieszkamy w małej, 6 tysięcznej miejscowości na wysokości 500 metrów npm. Jest tutaj fryzjer, kilka sklepów spożywczych i pewnie z 5 barów przy głównej ulicy. Wszyscy siedzą na powietrzu, przejeżdzające samochody trąbią witając tubylców pijących piwo lub kawę. W sobotę rano do najbliższego baru schodzimy na churrosy i gorącą czekoladę, a dzieci lecą na malutki plac zabaw obok kościoła.

Główna ulica w naszym miasteczku

Jest tutaj pięknie, choć czasami ta prowincjonalność daje nam w kość. Do większego miasta trzeba jechać pół godziny przez górskie serpentyny. Następną godzinę do stolicy, gdzie jest centrum handlowe, kino, kawiarnie, parki i inne udogodnienia, do których jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce. Nie ma też co tutaj liczyć na ładną architekturę i design, międzynarodową kuchnię na poziomie czy działający szybko ecommerce. Znajomi ekspaci już się z tym pogodzili sugerując nam, żebyśmy o tym miejscu myśleli jak o cieplejszej Polsce 15 lat temu.

Dracena Draco, 1000 letnie drzewo

Mi to jednak nie przeszkadza. Codzienne słońce oraz wspaniałe okoliczności przyrody pozwoliły mi odżyć. Wyjazd tutaj to była najlepsza decyzja w tym roku, mimo tego, że bardzo się jej bałem. Wracamy na koniec stycznia, ale już teraz myślę co zrobić, aby takie zimowanie powtórzyć.

Zobaczymy, pożyjemy

Spisuję w swoim notatniku najlepsze powiedzonka moich dzieci odkąd potrafią mówić. Podczas naszej podróży, gdy zastanawialiśmy się nad trasą, nasza młodsza córka Hania powiedziała „No cóż – zobaczymy, pożyjemy”. I faktycznie coś w tym jest.

Mój utwór roku

Ten rok przypomniał mi jak ważne jest zmienianie środowiska, wychodzenia z kieratu powtarzalnych czynności i nieodróżnialnych dni. Mój mózg potrafi się w nich dobrze umościć i znaleźć argumenty, aby nic nie zmieniać – szczególnie, że dwa ostatnie lata nie obfitowały w bezpieczną przewidywalność. Pisząc jednak te słowa 4000 kilometrów od domu zdaje sobie sprawę jak dużo moich strachów jest wyolbrzymiona, nawet jeśli się wydarzy. I wiem, że to wyolbrzymienie to kolejna próba zabetonowania się i zatrzymania w miejscu, gdzie wszystko jest pod kontrolą. Bardzo bym chciał, żeby to było możliwe, ale wiem, że nie ma na to szans. Czas wszystko weryfikuje. To co młode stanie się stare, to co piękne – zwiędnie. Więc może lepiej odpuścić walkę z entropią?

2022

Gratulacje z przeżycia najbardziej nieprawdopodobnego roku w naszej nowożytnej historii! Sami przyznajcie: czy był w Waszym świadomym życiu rok z większą liczbą wydarzeń? W każdym razie w mojej już 9 letniej kronikarskiej karierze (20212020, 2019, 2018, 2017, 2016, 2015, 2014, 2013) ten rok jest zdecydowanie „najciekawszy”.

Gdy już myślałem, że kurz osiadł i możemy rozpocząć odbudowywanie życia po pandemii, to wybuchła wojna tuż za granicą. Znów stolik z mozolnie układanymi puzzlami został przewrócony do góry nogami.

Poniżej najważniejsze puzzle, które w tym roku nie spadły na ziemię.

Ukraina

24 lutego rano dowiedziałem się, że Rosja zaatakowała Ukrainę. Potrzebowałem kilka godzin, aby zrozumieć, co to znaczy. Pamiętam, jak jakiś czas później, siedząc pod prysznicem, spanikowałem. Zacząłem się zastanawiać co zrobić, ile by ode mnie wymagało przetransportowanie się z rodziną do Portugalii na urlop z opcją pracy zdalnej. Następnego dnia staliśmy już w kolejce podobnie myślących ludzi pod urzędem wyrabiając brakujace dowody i paszporty całej rodzinie.

Pamietam, jak wyglądały moje spotkania w pracy i fundacji. Gdzieś, między słowami, ludzi mieli poczucie, że to wszystko co codziennie misternie budują to o kant dupy potłuc, bo zawsze może przyjść jakiś ork z karabinem czy rakietą i wszystko zrównać z ziemią. To jaki jest sens?

Mieszały mi się w głowie różne emocje. Z jednej strony poczucie szczęścia, że jestem po tej bezpiecznej stronie granicy, z drugiej przebłyski paniki, że to poczucie bezpieczeństwa jest iluzoryczne. Z innej wkurwienie na ludzi, którzy uważają, że mogą w imię jakichkolwiek idei podpisywać się pod mordowaniem innych, smutek myśląc o tych wszystkich przerażonych uchodźcach. Do tego dochodziło zmęczenie – przecież dopiero co odbiliśmy się od dna z COVIDem, a teraz kolejny kryzys.

Jednocześnie łapałem się małych promieni światła: spontanicznych akcji jak gdy TIR z owocami i warzywami, jadący do kijowskiego supermarketu zatrzymał się na Wilanowie, bo właściciele stwierdzili, że lepiej będzie wszystko sprzedać w Polsce, a za te pieniądze zawieźć materiały medyczne na front. To było piękne jak oddolnie wszyscy się zorganizowali i wykupili cały towar.

Jakiś czas później postanowiliśmy z Pauliną mocniej się zaangażować i dodaliśmy nasze miejsce do bazy tymczasowych noclegów dla uciekających rodzin. Jako pierwsza trafiła do nas rodzina z Zaporoża: mama z dwójką synów i kotem. Jechali 6 dni aby dotrzeć do Polski, opowiadali o lejach bombowych w drogach, samochodach w rowach i strachu jak im towarzyszył. 

Kilka dni później trafiła do nas mama z 10letnią córką z okolic Kijowa. Podczas alarmu bombowego schowali się w metrze i dostali możliwość ewakuacji. Mając tylko jedną torebkę skorzystali z okazji zostawiając wszystko za sobą (tata nie mógł, bo został powołany do służby). Pokazywali nam zdjęcia z wakacji, wspólne wycieczki i imprezy rodzinne – wtedy do nas dotarło, że ta rodzina jest zupełnie taka jak my. Równie dobrze to Paulina mogła tak uciekać z naszymi dziećmi na Zachód.

Poczułem się krucho.

Normalizacja normalizacji

Z każdym następnym tygodniem Rosjanie obrywali coraz mocniej. Strach ciągle był, ale idea niezwyciężonej rosyjskiej armii i geniuszu Putina się ulotniła. Łatwiej więc było sobie znormalizować sytuację, w ten sam sposób jak dziesiątki tysięcy ludzi umierających na COVID w 2021 roku.

Życie toczy się dalej. Trzeba funkcjonować, mimo dziesięciu miesięcy konfliktu tuż za naszą granicą. Jeść obiady, chodzić do pracy, jeździć na wakacje. Układać te puzzle jeden po drugim. Za każdym razem zaskakuje mnie jak elastyczni są ludzie w dostosowywaniu się do sytuacji. Jesteśmy prawdziwymi maszynami do adaptacji.

4 lata inwestowania

W 2018 zrobiłem pierwsze kroki inwestycyjne za namową mojego przyjaciela Przemka Gershmanna. Dałem sobie wtedy 4 lata, żeby ocenić efekty – teraz czas to sprawdzić.

Jest wiele sposobów, aby liczyć skuteczność inwestycji i ka`żdy ma jakąś swoją wadę. Poniżej jeden, który mi się wydaje najprzyjaźniejszy: „Ile obecnie warte jest moje pierwotnie zainwestowane hipotetyczne 10 tys dolarów”. Odpowiedź: prawie 15 tys dolarów. To daje 10% corocznego zwrotu. Dużo? Mało? Nie wiem, ale dla mnie wystarczająco bo pierwotnie wychodziłem z założeniem 6% rok do roku.

W tym czasie natomiast dużo się zadziało:

  • 3 miesiące po moich debiucie (kupiłem CDProjekt i ETF SP500) zaczął się krach 2018/2019. W skrajnym momencie byłem 10% pod wodą. Całkiem niezły początek przygody, co?
  • 2019 był bardzo łaskawy, niemal nieprzerwany rajd w górę, w którym dostarczałem nowej gotówki i kupowałem szeroki rynek. Wszystko pięknie rosło, nawet pod koniec roku, gdy zaczęły pojawiać się pierwsze sygnały o jakimś tajemniczym wirusie…
  • I wreszcie balonik pękł w połowie marca 2019. Patrzyłem z niedowierzaniem jak wszystkie indeksy pokazują się na czerwono a moje zyski wyparowały,
  • Z równie wielkim niedowierzaniem obserwowałem, co działo się dalej. Silny spadek był preludium do jeszcze większego rajdu w górę. Ja w ten rajd długo nie wierzyłem i to był mój (do tej pory) największy błąd,
  • Cieszyłem się jednak z akumulowanych przez te dwa lata akcji CDProjektu, które w grudniu 2020 przebiły 400zł/sztukę z okazji ciśnienia związanego z Cyberpunkiem. Dla mnie to już była przesada, więc po raz pierwszy zrobiłem prawdziwą redukcję portfela,
  • Miałem szczęście początkującego, bo kilka dni później CDP spadał aż do połowy wartości z 2022 (co wykorzystałem na powolne uzupełnianie, aby obniżyć sobie średnią cenę zakupu),
  • Największy portfel miałem na początku stycznia 2022, ale już w lutym zdecydowałem się zlikwidować 2/3 z niego i przeznaczyć na inną inwestycję,
  • I znów miałem szczęście, bo udało mi się dosłownie dni przed ogólnorynkową korektą pocovidową (a to jeszcze było przed agresją Rosji w Ukrainie)

Jak oceniam 4 lata inwestowania? Przede wszystkim muszę powiedzieć, że się myliłem: pierwotnie bałem się, że giełda to ruletka, która mnie wciągnie jak hazard. Możliwe, że tak może działać na innych, ale ja czuję się z giełdą kompatybilny – nie mam problemu z czekaniem i akumulowaniem. Nie czuję potrzeby szybkich ruchów i nie chcę walczyć z nudą. Filozoficznie pasuje mi najbardziej podejście Charliego Mungera: „kup i siedź na dupie”.

A na co poszły pieniądze ze zlikwidowanego portfela? Na wkład własny do kredytu hipotecznego.

Ja, rentier?

Rok temu pisałem, że rozważam pozagiełdowe inwestycje. Wtedy już byliśmy na etapie przyznanego kredytu hipotecznego, ale nie chciałem niczego zapeszać.

Moja rodzina i znajomi drapali się za głowę, gdy dowiedzieli się, że biorę kredyt na zakup mieszkania. Przez te wszystkie lata im przecież mówiłem, że nie chcę mieć na sobie tego ciężaru, a tymczasem ich tak zaskakuję.

To była jedna wyjątkowa okazja. Właściciele to nasi dobrzy znajomi, którzy wyprowadzają się poza miasto, znamy dobrze okolicę, znamy mieszkanie, mocno czujemy jego potencjał jako nieruchomość do wynajęcia i wiemy o nim zanim jeszcze trafi na szeroki rynek. Wygląda na to, że mogę tutaj zagrać w przyjemną grę, gdzie asymetria informacji jest po naszej stronie. Właśnie takie sytuacji szukałem, aby przechylić moje negatywne podejście do kredytu. Działaliśmy szybko, gdy zrozumieliśmy, że to dobry pomysł, a i tak cały formalności zajął nam 6 miesięcy.

Oczywiście inflacja w nas mocno uderzyła, ale już na etapie wyliczeń zakładałem, że musimy się przygotować na dwukrotnie wyższe raty. Skok stóp procentowych z 0.5% na ponad 6.5% i do tego inflacja z 4% na 18% nie była dla nas katastrofalny (ale tak czy inaczej ciągle mocno boli). Jeśli jednak patrzy się na perspektywę 20+ lat to uspokaja myśl, że te stopy będą się zmieniać jeszcze tyle razy, że ta obecna inflacja stanie się niemiłym wspomnieniem.

Razem z Pauliną mieliśmy pewną hipotezę inwestycyjną: chcieliśmy, żeby nasze mieszkanie na wynajem było przyjazne dla rodzin z dziećmi i zwierzętami (co w każdym podręczniku inwestora jest traktowane jako błąd). W efekcie warszawski rynek jest zalany metrażowo zoptymalizowanymi kawalerkami, które wyglądają super w Excellu i nie nadają się do prawdziwego życia. Poszliśmy pod prąd i w naszym anegdotycznym przypadku było warto – znaleźliśmy fajnych lokatorów już po tygodniu od puszczenia ogłoszenia.

Urlopowanie razem i osobno

W długi weekend majowy otworzyliśmy sezon urlopowy naszym campervanem wyprawą na wyspę Wolin. Przekraczając dumny znak mówiący że jesteśmy na wyspie to w sumie… nic się nie zmieniło. Nijak nie dało się odczuć, że jesteśmy na wyspie. Nie tak sobie to wyobrażałem w 6 klasie podstawówki na geografii! Niemniej sama możliwość pokazania po raz pierwszy Morza Bałtyckiego naszej córce, tak jak 4 lata wcześniej synowi to było miłe doświadczenie.

Pierwsze spotkanie córki z Morzem Bałtyckim

Nasz długi urlop zaczęliśmy pod koniec czerwca. Pierwszy etap to powolna podróży w stronę Beskidu Żywieckiego, nocując po drodze w okolicy Częstochowy.

Skalny labirynt w Błędnych Skałach

Następnie spędziliśmy tydzień w schronisku PTTK Przysłop, gdzie dzieci miały kolonie w trybie „razem ale osobno”: razem się spało, a później dzieci były porywane na serię tułaczek po lesie, budowy szałasów i przepraw przez strumyki. Z dala od miasta, ulic i samochodów dzieci szybko przechodzą w swój „dziki” styl życia: bieganie po polanach, kąpanie się w zimnej wodzie i walki na patyki.

W drugim tygodniu zjechaliśmy na dół do cywilizacji i później na zachód wzdłuż gór i w stronę Wrocławia.  

Okolice Warszawy

Na koniec wspólnego urlopu skoczyliśmy na last minute na Korfu, pobyć trochę sami i odpocząć od dzieci. To w sumie był mój pierwszy raz na all inclusive – poczułem co to znaczy sączyć (prawie bezalkoholowe) piwko w basenie.

Sezon zakończyliśmy wspólnym wypadem w cudowne okolice Olsztynka z naszymi kamperowymi znajomymi

Wspólnie i osobno

Naszym tegorocznym odkryciem były escape roomy. Zwiedziliśmy przez ostatni rok zarówno takie dla dorosłych (Powstanie Warszawskie, Katakumby) ale także dziecięce. Ciekawe jest to, że w Polsce mamy bardzo aktywną społeczność escaperoomowców, którzy umawiają się w całej Polsce na wspólne ich rozwiązywanie.

To, co Escape Roomy nam uświadomiły, to fakt, że ja i Paulina mamy zupełnie inaczej poukładane głowy. Ta neuroróżnorodność powoduje że dobrze się zgrywamy: ona łączy kropki, ja analizuje fakty. Ja idę od ogółu do szczegółu, ona odwrotnie. Świetnie się zgrywamy w takim zamkniętych przestrzeniach, w której celem jest dotarcie do mety.

Kontynuuję też moją tradycję wolnych czwartków. W ciągu tego roku miałem kilka projektów, którymi sobie je wypełniałem: jednym z nich było odwiedzenie wszystkich studyjnych kin w Warszawie, innym (obecnym) było przejście przez cały kurs nocode’u kupiony optymistycznie ponad rok temu.

Książki

To nie był dobry rok jeśli chodzi o czytanie książek. Finalnie nawet nie udało mi się dociągnąć do jednej książki na miesiąc, ale za to mam dużo rozpoczętych i nie skończonych pozycji (tutaj mój przegląd na Goodreads).

Dlaczego tak się stało? Było wiele powodów: mniej się przemieszczam po mieście więc mam mniej słuchania audiobooków. Poza tym czuję, że mój mózg znowu zaczął się odzwyczajać się od czytania papieru (zbyt szybko traci koncentrację). Powrót do papieru jest jak trening siłowy.

Niemniej dwie książki jednak szczególnie chciałbym wyróżnić. Pierwsza z nich to „Leviathan Falls” – dziewiąta, finałowa część serii Expanse. Ah, co to był za wspaniały świat, co za wielowymiarowe postaci i skala wydarzeń rozciągnieta na kosmologiczną skalę! Wychodzi na to, że przejście przez te wszystkie dziewięć części zajęło mi 4 lata. Ostatnia część dała mi to, czego potrzebowałem: mądre, nieśpieszne zakończenie. Oraz ogromny smutek że to już koniec.

Druga książka pochodzi z zupełnie innego obszaru: „Courage to be disliked”, o której już wspominałem w 2021. To światopoglądowy walec. Jest tam wiele interesując idei, ale najciekawsza dla mnie to myślenie wertykalne i horyzontalne. Ludzie myślący wertykalnie uważają, że są w ciągłej walce o status i pozycję w hierarchii. Ich cel to bronić swojej pozycji przed tymi niżej i ściągać w dół tych wyżej. W tym samym paradygmacie rozwijają się ich związki osobiste i rodzinne. Ludzie myślący horyzontalnie zakładają, że wszyscy są równi przez sam fakt istnienia. Jedyna droga do przodu jest możliwa, jeśli wszyscy ruszamy się do przodu. Nie trudno jest zobaczyć, kto z tych perspektyw jest psychologicznie i społecznie zdrowsza.

Misja na 2022: wytrenować znów mięsień czytania papierowych książek.

Gra w rodziców i dzieci

W tym roku mieliśmy podwójny kamień milowy: nasze młodsze dziecko poszło do przedszkola, a starsze do szkoły. To znów przewróciło do góry nogami rodzinną logistykę i jeszcze nie osiągnęliśmy domowej homeostazy.

Nasze dni są ciężke. Nie mamy buforów, bardzo łatwo cały nasz rodzinny domek z kart może przewrócić byle powiew zmiany w kalendarzach. Ta ciągła niepewność i konieczność bycia w kilku miejscach jednocześnie drenuje energetycznie i emocjonalnie. Oby to było warte swojej ceny.

Słuchając po raz któryś już zebranych wykładów Alla Wattsa trafiłem na moment o roli rodziców. Najpierw powinni skrupulatnie uczyć swoje dzieci grać w grę jakim jest życie: relacje, interakcje, komunikacje, kooperacje, konsekwencje – mają zrozumieć zasady, żeby szybko stanąć ma swoich społecznych nogach.

Ale! Przychodzi moment, gdy rola rodziców się zmienia i istotne staje się coś innego: uświadomienie dzieciom, że to wszystko to właśnie tylko gra. Ona odbywa się w naszych kolektywnych głowach. Nie da się w nią wygrać, bo zawsze jest ktoś wyżej, ktoś to ma więcej. Można jej stawić czoła dopiero jak się zrozumie, że nie ma sensu traktować jej poważnie. 

To jeszcze nie jest nasz moment, ale boję się, że nadejście wcześniej niż się spodziewam – bo ja sam nie potrafię tej gry przestać traktować serio. Jak więc móglbym nauczyć tego moje dzieci?

Nowa praca

Po urlopie rozpocząłem nową pracę w startupie uPacjenta założonego przez Dominika Swadźbę i Konrada Kargola. Samą usługę poznałem jeszcze w 2021, gdy odbilismy się od problemu pobrania krwi naszym dzieciom. Było to absolutnie niewykonalne w przychodni czy punkcie ze względu na stres i strach jakie wywoływały u dzieci.

Wtedy Paulina znalazła możliwość pobrania w domu właśnie dzięki uPacjenta. Pamiętam, że napisałem wtedy do Konrada, że uPacjenta robi fantastyczną robotę – nie da się opisać o ile lepiej jest mieć pobraną krew w domu, nawet dla dorosłego. To transformative experience.

Nie zmieniłem pracy ponieważ w poprzednim miejscu było mi źle. Wręcz przeciwnie: DobryMechanik dalej świetnie się rozwija. W uPacjenta jednak czuję, że mogę robić coś osobiście dla mnie ważnego. Zmniejszać ból, którego sam doświadczyłem. To zupełnie inny zestaw motywacji.

Paulina lubiła mi dogryzać przez ostatnie lata, że moje umiejętności powinny być wykorzystane na coś ważniejszego niż rozwożenie pizzy, zamawianie taksówek czy naprawy samochodów. Pokazywała mi jak dużo jeszcze jest do zrobienia tam, gdzie są „prawdziwe” problemy, jak w jej ulubionej branży ochrony zdrowia.

No to jestem. I plany mam ambitne.

Przynależność

Czasami myślę o moich potrzebach jak o baterii, które trzeba napełniać. Mam potrzebę ciszy i czasu dla siebie – żeby poczytać i pofilozofować. Mam potrzebę robienia sensownych rzeczy, które wnoszą innym ludziom wartość w życiu. Ale praca zdalna przyniosła mi nową potrzebę, lub odkryła taką, o której nie miałem pojęcia: potrzebę przynależności.

Lubię pracę zdalną, jak zapewne każdy introwertyk. Mój problem z nią polega jednak na tym, że zacząłem przez nią czuć samotność. Rozmawianie z ludźmi na płaskim ekranie nie ma tej samej „rozdzielczości” jak na żywo. Gdy siedzi się większość dnia przed płaskim ekranem to ciężko budować poczucie przynależności – do grupy czy idei.

Pracując w biurze spontaniczne spotkania i rozmowy dzieją się naturalnie. Pracując w domu trzeba je sobie samemu zorganizować, a to wymaga dodatkowej energii.

Ale to nie tylko przynależność do ludzi, to także przynależność do czegoś większego: życia, natury, idei. Ciągle coś robiąc, przemieszczając się z miejsca w miejsce, dążenie do kolejnego celu zaciemnia to poczucie po prostu „bycia”. 

Jeden z lepszych moich momentów w roku. Cały dzień siedziałem na werandzie, dzieci biegały po działce, przychodzili jedni ludzie, wychodzili inni. Nigdzie nie musiałem się śpieszyć. Lubie tak.

Siła i waga

To rok największego progresu mojej formy po katastroficznych latach pandemii. Kontynuowałem pracę nad siłą rozpoczęte w 2021 dochodząc do absurdalnych wyników (z perspektywy początków). Przebijałem cele jeden za drugim.

Okazało się że realne jest osiągnięcie 500 kilogramów w trójboju siłowym (suma rekordów z martwego ciągu, przysiadu ze sztangą i wyciskania na ławce). Faktycznie czułem się silny, z czego zdawałem sobie sprawę przy błahych okazjach jak przenoszenie mebli czy przemieszczenia się będąc obwieszonym dwoma bąbelkami.

Finalnie dotarłem do 455kg i faktycznie czułem że cel jest w zasięgu wzroku. Miałem jednak w planach jeszcze jeden cel: chciałem sprawdzić, czy faktycznie Intermittent Fasting jest uwagi.

IF zadziałało na mnie bardo dobrze (spadło mi ponad 10% wagi), ale efekt uboczny jest taki, że wraz ze spadkiem wagi spadła mi też siła. Teraz mozolnie próbuje zrównoważyć jedno z drugim.

W każdym razie w swoim życiu próbowałem już wielu systemów i diet i każda z nich miała w sobie wbudowany deal breaker: trzeba o niej pamiętać. Narzut pamiętania o tym co wolno a czego nie wolno… a do tego jeszcze liczenie kalorii. W dłuższej perspektywie to bardzo trudne to kontrolowania, szczególnie po całym dniu intelektualnego wysiłku.

Dlatego takim odkryciem było dla mnie IF: wystarczy zrezygnować ze śniadania i kolacji. Cała reszta to przypisy. Na początku było trudno, ale potrzebowałem tygodnia, aby się mentalnie przestawić. Później zobaczyłem, że to wręcz łatwiejsze niż moja dotychczasowy nie-system , bo rezygnując ze śniadania zyskuje sporo czasu rano i ograniczam liczbę podejmowanych decyzji o tym, co mam zjeść. Szczegółowo o IF rozpisał się Michał Sadowski tutaj.

Podsumowując

To był męczący rok. To był rok błyskawicznego przerażenia i podskórnego strachu. To był rok postępu i początku wątpienia w progres. To był rok nowych początków i konsekwencji. To był rok wielu wydarzeń i znurzenia. To rok, w którym było dużo dobrym lokalnych wiadomości, które toneły w globalnych problemach. To był rok bez wspólnego mianownika.

Gdzieś w środku wierzyłem, że jak już wynurzymy się covidowej zawieruchy będziemy mieć nowe otwarcie, nową rzeczywistość do zagospodarowania. Tymczasem dostaliśmy w nagrodę nowe problemy. A może zawsze tak było tylko mój wewnętrzny radar był nastawiony na inne rzeczy?

To był pierwszy rok, w straciłem swoją dotychczas niezachwiany optymizm co do przyszłości. W tym roku już nie czułem, że „będzie już tylko lepiej”. Nie wiem czy to kwestia mojej zmiany związanej z wiekiem (czy to już kryzys wieku średniego?) czy obiektywna sytuacja, ale martwiłem się w tym roku bardziej niż zwykle. 

Dwa lata pandemii, która płynnie przeszła w wojnę za naszą granicą przekierowały mój mózg na to, co mogę stracić zamiast na to, co mogę zyskać z czasem. Na początku tego wpisu napisałem, że znów ktoś mi przewrócił stolik z puzzlami. Ale to nie jest precyzyjne: Ja się boję, że patrząc jak inne stoliki obok się wywracają przyjdzie też czas na mój. A im więcej mam ułożonych puzzli, tym bardziej się boję.

Nie lubię tej perspektywy i chcę przeznaczyć kolejny rok, aby coś z tym zrobić.

To co mnie podtrzymuje przy duchu to świadomość, że „to też minie”, a po trudnych przeżyciach przychodzi nie tylko stres, ale także wzrost.

Niemniej: przydałby się rok jak za dawnych lat, kiedy nic się nie działo. Komu to przeszkadzało?

Pozostawiam Was z myślą na 2023 z kalendarza Loesje


Jak powstawał Autobooking

Ten tekst jest dodatkiem do tekstu „Jak powstawało Zilo” – najpierw przeczytaj o Zilo zanim zabierzesz się za Autobooking :)

To co robimy dalej?

Po wdrożeniu Zilo zrobiliśmy półtoramiesięczny refactor, aby po sobie posprzątać. To była praca dla programistów, ale mi dała czas na zastanowienie się, co powinniśmy robić przez następne kwartały.

Od początku wiedzieliśmy, że Zilo nie jest celem samym w sobie. To fundament, na bazie którego możemy budować kolejne nowe rzeczy.

Bogatszy o wnioski po starcie Zilo przedstawiłem w połowie czerwca 2021 cztery najważniejsze kierunki rozwoju. Każdy z nich w różny sposób wpływał na naszą skalowalność, jakość obsługi, UX i lojalność klientów. Wśród moich propozycji największą popularnością cieszył się Autobooking – system automatycznego i natychmiastowego zapisywania się na wizyty.

Podsumowanie dyskusji w naszym managemencie o kierunkach rozwoju

Poniższy wpis opisuje nasze zmagania z jego stworzeniem i wdrożeniem.

Ps. Jeszcze mała uwaga zanim zaczniemy: ten wpis to ekstremalnie szczegółowy opis fragmentu większego ekosystemu produktowego, Przez swoją egzotykę może się okazać, że nie jest wprost aplikowalny na Wasze produkty. Rozważałem jego skrócenie, aby był łatwiejszy w konsumpcji, ale uznałem, że w ten sposób straci na wiarygodności. Zostaliście ostrzeżeni!

Proces rezerwacji wizyty

Tak jak wspominałem w kejsie Zilo, „pod spodem” Dobrego Mechanika jest Biuro Obsługi Klientów. Każdy do tej pory wypełniony formularz wizyty na naszym portalu trafiał do panelu, w którym pracownik BOKu przypisuje zlecenie do siebie. Później dzwoni do warsztatu, aby upewnić się, że termin wskazany przez kierowcę jest wolny. Jeśli tak, to kierowca dostaje potwierdzenie wizyty. Jeśli nie, to BOK szuka alternatywnego warsztatu i/lub terminu.

Ten proces ma swoje oczywiste wady:

  • Nie mamy faktycznego podglądu na to, kiedy warsztat ma wolny czas na nowych klientów. BOK rozmawia z mechanikami, ale nasza wiedza jest pobieżna i szybko się dezaktualizuje,
  • W związku z tym proponowane terminy wizyt to nasza ogólna sugestia, a w czasie szczytów (wymiana opon, klimatyzacja) pobożne życzenia,
  • Negocjowanie między kierowcą a warsztatem wymaga czasu i nadprogramowej komunikacji. Czasami potrzeba kilku godzin lub doby, aby kierowca dostał potwierdzenie wizyty,
  • W konsekwencji bywało tak, że wszyscy pracownicy zajmowali się dzwonieniem do warsztatów i klientów, aby obsłużyć zlecenia lub badania satysfakcji z usług,
  • Komunikacja statusu zlecenia potrafi być źle zrozumiana: nasze potwierdzenie zarejestrowania polecenia umówienia od kierowcy może być brana za potwierdzenie, że doszło do faktycznego umówienia wizyty. Wszyscy się frustrują: kierowcy są zagubieni, warsztatom trafiają się niezapowiedziani kierowcy, a nam przysparza to dodatkowej pracy i obniża zaufanie do marki

Wprowadzaliśmy mechanizmy usprawniające prace nad umówieniem wizyty, ale wszystkie ostatecznie rozbijały się o konieczność dodzwonienia się do warsztatu (co w sezonie potrafi być bardzo trudne). Dopóki nie wyeliminujemy etapu rozmowy nie uda nam się wprowadzić prawdziwej zmiany.

Zilo i Autobooking

Wprowadzenie Zilo wszystko zmieniło. Jego głównym celem było łatwiejsze zarządzanie wizytami w warsztacie, ale przy okazji dawało nam wiedzę o tym gdzie i kiedy warsztaty mają puste przebiegi, a więc czas na obsługę naszych klientów.

Skoro widzimy kalendarze warsztatów to możemy też je przetworzyć na sloty czasowe, wrzucić na portal DM a co najważniejsze: w czasie rzeczywistym aktualizować dostępność czasów i usług warsztatu. Pytanie tylko jak to zrobić, aby dać duży wybór slotów czasowych dla kierowców nie rezygnując z prostoty korzystania z systemu dla warsztatów.

Gdy zacząłem rozważać ten projekt pojawiły mi się dwa fundamentalne problemy:

1. Nie mamy pewności, czy to, co mechanicy ustawią w Zilo, odpowiada rzeczywistości (np. czy mają tyle samo stanowisk w Zilo co w rzeczywistości?)

2. Różne usługi mechaniczne mają różne charakterystyki. Do niektórych potrzebne są części zamienne, niektóre wymagają oddzielnego stanowiska, niektóre da się zrobić od ręki, inne trwają dniami.

W tej sytuacji zbudowanie prostego w konfiguracji systemu zarówno po stronie warsztatu jak i prostego w bookingu po stronie kierowcy graniczyło z cudem. Rozwiązaniem było, jak zwykle, rozpoczęcie od wykrojenia ze wszystkich wymagań najmniejszej możliwej działającej wersji.

MVP1: Opony

Co byłoby najmniejszą działającą wersją Autobookingu? Co moglibyśmy obciąć jako pierwsze? Postanowiłem spojrzeć na jakie usługi w ogóle umawiają się kierowcy i pokategoryzować je pod względem trudności w wymodelowaniu biznesowo-technicznym. Wytypowałem trzy grupy:

  • wymiana opon,
  • usługi fast-fit (olej, klocki hamulcowe, klimatyzacja itp.)
  • cała reszta (usługi złożone, wieloetapowe bądź nie-wiadomo-o-co-chodzi)

Wymiana opon teoretycznie powinna wpadać w kategorię fast-fit, ale praktycznie stanowi kategorię samą dla siebie. Przede wszystkim to rutynowa usługa: przyjeżdża się na konkretną godzinę i wyjeżdża kilkadziesiąt minut później z załatwioną sprawą. To powoduje, że jest najbardziej podobna do wizyty u fryzjera czy lekarza, które wiemy, że są łatwe do umawiania online – czego przykładem jest Booksy czy ZnanyLekarz.

Zdecydowane: pierwsza wersja Autobookingu skupi się na oponach.

Co jeszcze możemy wyciąć? W każdym systemie rezerwacyjnym i kalendarzowym problemem jest odpowiednie wyważenie relacji między dokładnością ustawień a poziomem kontroli nad sytuacją. Przykład: Jak duże „skoki” czasowe są możliwe w systemie (co 1 minutę, co 15? Co 30?), czy ustawiewienia są globalne czy dopuszczają wyjątki (święta, urlopy, nieoczekiwane sytuacje)? Im więcej reguł do reguł (lub wyjątków od wyjątków) dodane do systemu tym potencjalnie lepsze dopasowanie do specyficznych wymagań użytkownika… ale także coraz większe ryzyko, że nie odnajdzie się w gąszczu możliwości i ucieknie zdezorientowany.

Posprawdzałem znane mi systemy bookingowe z różnych branż, popytałem znajomych którzy siędzą w podobnych tematach. Ostatecznie postanowiłem  rozpocząć z bardzo kontrowersyjną wersją minimum:

  • Nie było możliwości ustawiania urlopów, a ustawione godziny dotyczyły każdego dnia tygodnia
  • ustawienia godzin dostępności były aplikowalne uniwersalnie na każdy dzień tygodnia: jeśli ktoś ustawił 9:00-16:00, to w każdy dzień gdy warsztat był otwarty obowiązywała 9:00-16:00
  • nie było możliwości ustawiania dwóch przedziałów czasowych w ciągu jednego dnia, np. 9:00-12:00 i 14-16:00

W ten sposób maksymalnie uprościliśmy interfejs konfiguracji w Zilo. Warsztat nie musiał konfigurować dostępności różnych usług oddzielnie (bo miał tylko jedną opcję – opony). Każde stanowisko mogło być ustawiane oddzielnie. Po przełączeniu dostępności pojawiały się proste dropdowny z godzinami „od” i „do” i już.

Pierwszy szkic Ustawień – wystarczy przycisk ON/OFF i godziny widoczności

W trakcie prac developerskich nad ustawieniami okazało się, że dobudowanie różnych godzin w różne dni nie będzie trudne, a da dużą wartość warsztatom, więc szybko wprowadziliśmy taką opcję:

Gęstość informacji zaczyna być wysoka

Tak skonfigurowana dostępność była wizualnie reprezentowana na ekranie głównym kalendarza – niebieskie pola oznaczają czas, który DobryMechanik uzna za dostępny dla klientów portalu.

Niebieskie pola to czas widoczny dla DM na zmianę opon

Stał przed nami jeszcze jeden problem: skąd będziemy wiedzieć jak godziny dostępności pokazywane przez warsztat będą przeliczać się na „sloty” na które umawia się kierowca? Inaczej mówiąc: czy warsztat, który zaznaczy, że przyjmuje naszych kierowców codziennie od 9:00 do 13:00 jest w stanie przyjąć 4 wizyty co godzinę, 8 godzin co pół godziny czy jeszcze inaczej?

Do tego dochodzi fakt, że wymiana opon wymianie opon nierówna. Są takie, które da się załatwić przy pomyślnych wiatrach w 25 minut i takie, które trwają 45 minut i więcej. Tutaj miałem najtrudniejszą decyzję do podjęcia:

  • mogłem dać warsztatom opcję konfigurowania czasu każdego typu usług oponiarskich oddzielnie,
  • mogłem zrównać wszystkie usługi do jednego wspólnego czasu

Opcja pierwsza byłaby niezgodna z ideą tworzenia MVP więc znów zaryzykowałem i ustawiliśmy globalnie każdą usługę na 30 minutowy slot czasowy. Wiedziałem, że część wizyt potrwa dłużej (nie wiedziałem tylko jak duży to będzie procent) ale ufałem, że warsztaty mimo wszystko sobie z tym poradzą.

Plusy natomiast były oczywiste: znów nie trzeba nic konfigurować, a każda godzina dostępności to po prostu dwa sloty na portalu widoczne dla kierowcy.

Zastanawiałem się ciągle czy dobrze robimy. Czy warsztaty nie uznają tego za wylewanie dziecka z kąpielą? Opinie były podzielone, ale wiedziałem, że łatwiej skomplikować prosty system niż uprościć już złożony.

Kalendarz zagłady

Kalendarze bookingowe, konfiguratory podróży, formularze rejestracyjne – wszystko to systemy wydają się tak oczywiste, że wręcz nudne. Co tam może być ciekawego? Też tak myślałem, do czasu aż zostałem zmuszony do zaprojektowania własnego.

Na tym etapie mamy określone dwie kwestie:

  • preferencji warsztatu co do godzin jego dostępności na usługi z DM
  • Typ usługi oraz czas jej trwania (30 minut) 

W efekcie każda godzina dostępności była szatkowana na 30 minutowe przestrzenie. To stanowi fundament naszej logiki:

Pojawia się pytanie: Co powinno być w miejscu, które wskazuje strzałka?

Następny etap to określenie tego, co powinno być po prawej stronie tej strzałki, czyli prezentacja dla kierowcy siatki godzin do wybrania.

Miałem przekonanie, że nie chcemy wymyślać koła na nowo: wykorzystamy to, do czego użytkownicy Internetu są przyzwyczajeni od lat: tabelkę z siatką przycisków, a każdy przycisk reprezentował 30 minutowy slot.

Gdy kierowca wybierze jeden z tak zaprezentowanych slotów (i wypełni resztę wymaganych danych) to rezerwuje wizytę. Pod spodem następuje komunikacja między Autobookingiem a Zilo. Wizyta zostaje „przesłana” do kalendarza Zilo (punkt 4), a ten potwierdza, że dane kierowcy są prawidłowe* i dodaje wizytę do kalendarza warsztatu.

* Notka architektoniczna. W dużym skrócie ta weryfikacja danych to nie tylko kwestia bezpieczeństwa. Problem jaki mieliśmy to różne wymogi wobec tego jakie dane potrzebuje DobryMechanik, a jakie Zilo. Na przykład w DM nie był wymagany nr rejestracyjny samochodu a w Zilo już tak. Dzięki niemu możemy zweryfikować (nie)powtarzalność samochodu w bazie. Na tej podstawie wiemy, czy mamy do czynienia z powracającym kierowcą z tym samym samochodem, powracajacym kierowcą z nowym samochodem lub zupełnie nowym kierowcą. W zależności od tego, który z tych scenariuszy zostanie wybrany inaczej dopisujemy dane do bazy klientów warsztatu

Po dodaniu wizyty Zilo musi jeszcze poinformować Autobooking, że jedno miejsce wypada z listy wszystkich możliwości (punkt 5). To oznacza, że Autobooking uniemożliwia zapisanie się na ten slot innym kierowcom.

Gdy poradziliśmy sobie z fundamentami naszej logiki zaczęły pojawiać się pytania natury UXowej:

  • Jeśli dany slot jest zajęty to ma być wyszarzony czy powinien zniknąć z listy? A jesli zniknąć to od razu, czy dopiero po odświeżeniu strony?
  • Czy jeśli w danym dniu warsztat nie pracuje (święto, urlop) to czy powinniśmy ten dzień pokazywać ze wszystkimi slotami zajętymi czy też z informacją, że nie przyjmuje? A może powinniśmy te dzień ukrywać?
  • Czy jeśli warsztat ma pełny dzień zleceń i więcej od nas nie przyjmie to powinniśmy pokazywać wszystkie kratki z tego dnia jako pełne czy tylko jedną z informacją, że jest „pełne”?
Fragment moich notatek o metodach notacji kalendarza

Tutaj znów nie chciałem wymyślać koła na nowo i popatrzyłem jak robią to lepsi od nas. Moje wnioski: wygląda na to, że robią to inaczej niż moja pierwsza intuicja. Wiedziałem, że ma to swoje (jeszcze ukryte przede mną) powody. Postanowiłem wiec pójść za moją intuicją i na żywym organizmie przekonać się co robimy nie tak.

Moja intuicja mówiła mi, że kluczowe znaczenie będzie miała „stabilność” siatki terminów. Rozumiem przez to przewidywalność zachowania i ciągłość dat, jakiej ludzie spodziewają się po fizycznym kalendarzu. Jeśli widzimy klamkę do drzwi to wiemy, że powinniśmy ją nacisnąć, a nie na przykład popchnąć*.

* Notka UXowa. Nasze doświadczenia korzystania z fizycznych i cyfrowych obiektów są przez nas zapamiętywane i dodawane do modeli mentalnych skatalogowanych w głowie. Jeśli zachowanie przedmiotu nie zgadza się z modelem mentalnym (np. gdy po przekręceniu pokrętła z ciepłą wodą leci zimna) to mózg dostaje zgrzytu. Te małe pomoce – kształt klamki pasujący do dłoni naciskającej w dół, kolorowe oznaczenia temperatury wody itp. to tak zwane afordancje. Więcej o tym w książce Dana Normana „Design of everyday things”.

W związku tym mój pierwszy pomysł zakładał, że:

  • Wszystkie dni będzie widoczny, także te bez wolnych terminów. Dzięki temu unikniemy sytuacji, w których po poniedziałku będzie piątek (bałem się, że ludzie z góry zakładają, że następny dzień po poniedziałku to będzie wtorek, a skoro go wytniemy z braku terminów to wprowadzimy kierowców w błąd, bo bez świadomości zapisać się na piątek, ale ze względu na wizualną odległość od poniedziałku pomyślą, że to wtorek)
  • Sloty już zajęte będą się pokazywać, ale wyszarzone, aby uniknąć sytuacji, w których na różnych wysokościach siatki będą różne godziny (bałem się, że ktoś widząc na górze listy pierwszy wolny termin na 8:30 to założny z góry, że w kolejnym dniu też pierwszy wolny termin to będzie 8:30)

Te dwa założenia brzmią dobrze w teorii, ale szybko zostały zweryfikowane przez rzeczywistość. Warsztaty po prostu zdecydowały się zachowawczo podejść do Autbookingu i ustawiać np. tylko jeden dzień w tygodniu z dostępnością – co powodowało, że na kalendarzu Autobookingu były ogromne sześciodniowe dziury. Trzeba było dużo klikania, aby doszukać się pierwszego wolnego terminu. Wtedy zdecydowałem, że trzeba puste dni pochować.

Następnie okazało się, że warsztaty postanowiły poustawiać różne godziny dostępności w różne dni. I w ten sposób za okno wyleciała moja idea pokazywania tych samych godzin na tych samych wysokościach kalendarza.

Ostatecznie odwróciłem pierwotny pomysł o 180 stopni: pokazujemy tylko faktycznie dostępne terminy. `Teraz już wiem, dlaczego Znanylekarz i Booksy tak robią.

Na sam koniec nałożyliśmy na logikę dodatkowe zasady wpływające na widoczność terminów: w końcu nie powinno być możliwości na zapisanie się w dniach, które już minęły, lub nawet dzisiaj, ale godzinę temu. Następnie dołączyliśmy informację o urlopach, świętach i innych wydarzeniach, które pauzują działalność warsztatu. 

Autobooking na portalu DM

Skoro uporaliśmy się z konfiguracją po stronie Zilo to czas zająć się portalem i tym, co powinien widzieć kierowca chcący zmienić opony.

Na portalu DM są (upraszając) trzy miejsca, z których można przejść proces rezerwacji wizyty:

  • Listing warsztatów, gdzie box warsztatu pokazuje kilka promowanych usług
  • Wizytówka: cennik w głównej części wizytówki warsztatu
  • Wizytówka: formularz po prawej stronie wizytówki
Listing z wyróżnionymi usługami
Umawianie przez cennik i formularz

Autobooking powinien być dostępny we wszystkich trzech. Była jednak zasadnicza różnica między tymi ścieżkami: w przypadku listy warsztatów z wyróżnionymi usługami oraz cennika usługa była od razu widoczna. Kliknięcie w „Umów wizytę” niosło ze sobą na następny etap formularza informację o tym, na jaką usługę chce się umówić kierowca.

Formularz natomiast jest uniwersalny – można umówić się na dowolną usługę po prostu opisując to, co jest zepsute. Nie mamy więc tutaj strukturalnej metody określenia czy usługa ma dotyczyć opon czy czegoś innego.

W przypadku listy i cenników postanowiliśmy w miejsce „umów wizytę” wstawić mini siatkę godzin, gdzie kliknięcie na dowolny kafelek przenosi do kolejnego etapu bookingu. W przypadku formularza zastosowaliśmy taby: w jednym będzie stary formularz a w drugim nowy, tylko dla opon. Dzięki temu nie zamykaliśmy użytkownikom drogi do starego systemu oraz do usług, które nie sa bezpośrednio związane z Autobookingiem. Poza tym postanowiliśmy chwalić się kluczową przewagą systemu: godziny dostępności były aktualizowane w czasie rzeczywistym a nie jako sugetowany termin jak we wcześniejszym rozwiązaniu.

Standardowy booking po lewej, Autobooking po prawej

Unowocześniony formularz dawał nam także nowe możliwości – na przykład lepsze ustrukturyzowanie danych. W starej wersji informacje o samochodzie wpisywało się w ramach jednego ciągu znaków. To powodowało, że mieliśmy w bazie duży chaos – nie uwierzylibyście na przykład na ile różnych sposobów można wpisać markę Renault… Aby temu zaradzić w nowej wersji zastosowaliśmy dropdowny z podpowiedziami dla marki, modelu i usługi. Dzięki temu mieliśmy większą kontrolę nad jakością danych.

Zapewniliśmy sobie też fallback na wszelki wypadek. Gdyby tylko okazało się, że coś jest nie tak z Autobookingiem (np. Zilo nie odpowiada więc nie można dać potwierdzenia, że wizyta jest umówiona) system automatycznie przełącza się na stary proces, więc zlecenie wpada do ręcznej obsługi przez nasz BOK.

Startujemy

Przebrnęliśmy przez zmiany w Zilo, stworzyliśmy logikę zapisywania się na sloty, mamy przygotowane formularze do nowego sposobu umawiania się. Wiedziałem, że tak duże, jednoczesne i wielopunktowe wdrożenie niesie ze sobą zwiększone ryzyko*. Jak zwykle, mimo naszych starań, pozostały rzeczy, których nie wiemy, że nie wiemy.

*Notka o zarządzaniu ryzykiem. Nassim Nicholas Taleb wielokrotnie udowodnił, że ryzyko wymyka się ludzkiej percepcji i nie potrafimy go odpowiednio szacować (nie słuchajcie szarlatanów, którzy uważają, że potrafią). Jak więc nim zarządzać skoro nie można go policzyć? Trzeba oddzielić ryzyko od potencjalnej szkody. Zamiast zastanawiać się jak duża jest szansa, że błąd wystapi należy wyobrazić się sytuację, w której to już się stało i zrozumieć jego konsekwencje. Na tej bazie przygotować środki zaradcze ZANIM błąd zaistnieje. Więcej o ryzyku w czworoksięgu Incerto NN Taleba. Dodatkowo polecam zapoznać się z modelem mentalnym pomagający myśleć o ryzyku w przyszłości: Pre-mortem.

Dlatego zależało mi, żeby przed startem mieć killswitch. Jedną flagę, którą można szybko przestawić w wypadku pokazania się krytycznego błędu, na który nie byliśmy gotowi.  Moja polityka zakładała, że jeśli, na przykład, siatka godzin nie wyświetli się na portalu podczas szczytu sezonu to lepiej od razu wyłączyć całość autobookingu, cofnąć się do starego systemu i dopiero wtedy zastanawiać się, co poszło nie tak. Przy tej strategii jakoś lepiej mi się spało w nocy.

Po dwóch dniach testów, wdrożeniu analityki oraz killswitcha, wreszcie poczuliśmy, że jesteśmy gotowi. W nocy między 18 a 19 października 2021 rozpoczęliśmy wdrożenie w pierwszych 6 warsztatach wytypowanych przez nasz BOK. Już rano po wdrożeniu mieliśmy pierwsze bookingi z nowego systemu!

Na początku po jednym dziennie. Dodawaliśmy kolejne warsztaty do systemu, więc tych wizyt robiło się już po kilka na dobę. Sezon (zamarkowy pierwszym dużym poniedziałkowym skokiem) zaczął się 25 października 2021, czyli tydzień po naszym releasie i tydzień przed dniem Wszystkich Świętych. Autobooking był już technicznie dostępny, ale liczba wdrożonych warsztatów była zbyt mała, aby faktycznie zobaczyć realną zmianę. Na to potrzebowaliśmy prawie miesiąca.

Kiedy finalnie Autobooking osiągnął odpowiednią skalę to przyćmił nasze pierwotne oczekiwania. W pewnym momencie wizyty z Autobookingu stanowiły prawie 30% wszystkich zarejestrowanych wizyt.

Było coś magicznego w obserwowaniu jak siatka godzin dynamicznie się zmienia wyszarzając rezerwowane wizyty, a do naszego panelu wpadają wizyty z flagą „Autobooking”.

Efekty

W połowie grudnia, gdy już kurz trochę opadł, mieliśmy czas, aby zanalizować wyniki.

Konwersja urosła nam tak mocno, że nawet biorąc pod uwagę małą skalę,  specyficzną grupę najlepszych warsztatów oraz prostą usługę, wydawała się podejrzanie wysoka. Długo szukałem jakiegoś błędu w agregacji danych, bo nie mogłem uwierzyć temu co widzę. Te wyniki były tak dobre, że każdy postronny racjonalny człowiek by je kwestionował. Żaden analityk biznesowy by ich apriori nie założył szacując potencjalny wpływ tego rozwiązania na naszą firmę.

Wolne sloty rozeszły się jak ciepłe bułeczki

Warsztaty, które zaufały nam w pełni i zgodziły sie na faktyczną implementację autobookingu szybko poczuły niesamowity efekt. Najlepszy z nich tylko jednego dnia miał do obsługi 30 wizyt z czego 27 pochodziło z naszego Autobookingu.

Klęska urodzaju

Tak jak się spodziewaliśmy Autobooking też w sporym stopniu odciążył nasze Biuro Obsługi Klientów, wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebował.

Przykładowa wizyta umawiana manualnie. Realizacja zajęła prawie godzinę
Przykładowa wizyta umawiana automatycznie. Realizacja w tej samej sekundzie

Różnica jest dramatyczna. Przy standardowym umawianiu, czas realizacji (odległość czasowa między „datą zgłoszenia” a datą potwierdzenia terminu z warsztatem, która w naszej nomenklaturze nazywa się „datą zakończenia”) może trwać kilkanaście minut, a czasami nawet kilka godzin. Przy automatycznym umawianiu to dosłownie sekunda.

Finał naszej analizy powdrożeniowej można podsumować tak: znaleźliśmy naszą żyłę złota. Ale czy to co zrobiliśmy jest wystarczające? Skoro działa dobrze teraz to może tego nie ruszać i zająć się gaszeniem pożarów w (wielu) innych miejscach czy może wręcz przeciwnie: iść za ciosem i zwiększyć swoją inwestycję. Prowadziliśmy o tym dyskusje w managmencie i ostatecznie wygrał pomysł stworzenia kolejnej wersji Autobookingu. Argumentów „za” było dużo:

  • Przyśpieszenie procesu rezerwacji to najczęściej powtarzająca się potrzeba kierowców w naszych ankietach i NPSach,
  • Dobrze zrobiony Autobooking i wynikający z tego dobry UX spowoduje, że kierowcy będą do nas wracać w następnym sezonie, co zwiększy retencję a w konsekwencji wartość całego marketplace’u
  • Ostatecznie to realna innowacja, która stanowi przewagę i strategiczną „fosę” do pokonania dla konkurencji 

Zapadła więc jednomyślna decyzja: przesuwamy na później inne kluczowe projekty i skupiamy się całkowicie na następnej wersji Autobookingu z myślą o kolejnym sezonie. Później zrobiliśmy sobie długą przerwę regeneracyjną na święta i Sylwestra. Wraz z nowym rokiem przyszedł czas na Autobooking MVP2.

MVP2

Po ustabilizowaniu kodu i naprawie błędów zgłoszonych po premierze zaczęliśmy zastanawiać się co powinniśmy robić dalej.

Jeśli chodzi o definicje zakresu to nie było trudne zadanie: wystarczyło spojrzeć na długą listę funkcji, które wrzuciłem do worka „nie na teraz”. Czyli te, które zostały odrzucone na bok jako zbyt problematyczne, ale popularne wśród interesariuszy i zgłaszane przez użytkowników (kierowców i mechaników).

Najczęściej powtarzane było wymaganie: „obsługa innych usług oprócz wymiany opon”. Tak jak wspominałem na początku, opony były idealnym kandydatem na pierwszą wersję systemu – to usługi rutynowe, które umawia się na konkretną godzinę, a więc łatwe do wymodelowania i wpasowania w kalendarz Zilo. Wybraliśmy więc z historii portalu najpopularniejsze typy usług i szukaliśmy sposobu, aby dołączyć je do Autobookingu.

Co ciekawe, nowe usługi nie nastręczały większych problemów na etapie interakcji użytkownika z portalem – wystarczyło rozszerzyć formularz o nowe kategorie.

Stary i nowy Autobooking

Problemy rozpoczęły się jednak na etapie obsługi zleceń przez warsztat. O ile zmiana opon odbywa się w tym samym momencie, co podstawienie samochodu, tak przy innych usługach te godziny mogą być różne.

Już podczas tworzenia Zilo natrafiliśmy na ten problem: mechanicy mówili nam, że kalendarz jest fajny, ale nie trafia w ich ulubiony tryb pracy, czyli:

  • Każą wszystkim przyjechać „jutro rano”,
  • O 8-10:00 rano patrzą jakie samochody stoją na parkingu,
  • Decydują w jakiej kolejności najlogiczniej jest je zrobić biorąc pod uwagę części, intesywność pracy, zajętość stanowisk i to, kto najdłużej może poczekać.

W efekcie ktoś, kto podjechał o 8:30 może mieć naprawiony samochód o 13:00, inny, który podjechał o 9:00 wyjedzie o 16:00 a jeszcze inny podjeżdząc o 10:00 będzie miał wszystko załatwione o 12:00. Nie było jasnej reguły, wszystko było płynne i zależało od sytuacji w danej chwili.

Jak to problem rozwiązać?

Odliczanie do drugiej fali

Ścigaliśmy się z czasem. Firmowe OITy  (to taka nasza wersja OKRów) na Q1 2022 zakładały, że na wiosenny sezon* wymiany opon będziemy mieć 3 razy więcej warsztatów z aktywnym nowym autobookingiem niż przy pierwszej wersji i sezonie zimowym. Biorąc pod uwagę uśrednione tempo dotychczasowych wdrożeń Autobookingu to oznaczało, że potrzebujemy 6 tygodni, a więc półtora miesiąca kalendarzowego, aby tego dokonać.

* Notka biznesowa. Sezony we wszystkich marketplace’ach to zawsze największa szansa i zagrożenie jednocześnie. W przypadku biznesu mechanicznego sezony są dwa: wiosenny i zimowy. Obydwa napędzane są zmianami opon. Wiosenny zazwyczaj jest dłuższy i ma łagodniejszy szczyt (na zimówkach da się jeździć także gdy jest ciepło). Sezon zazwyczaj zaczyna się z pierwszą falą ciepła i powoli rośnie wraz z sekwencją świąt (Wielkanoc), długich weekendów i wakacji, które łączą się ze wzmożonym przemieszczaniem się. Zimowy szczyt jest krótszy, bardzo agresywny –  zaczyna się z pierwszymi przymrozkami z kulminacją zaraz przed Świętem Zmarłych.

Nauczeni doświadczeniem z poprzedniego sezonu wiedzieliśmy, że wszystkie te wdrożenia muszą odbyć się przed rozpoczęciem fali wznoszącej, bo jak tylko mechanicy zauważą ruch w warsztatach to będą znacznie mniej skłonni słuchać o naszych nowościach. To wszystko oznaczało, że złożone elementy tych puzzli (nowe Zilo oraz nowy Autobooking) muszą być gotowe w pierwszej połowie lutego.

To oznacza, że mamy miesiąc, aby rozwiązać nasz problem z modelowaniem nowych usług.

Czas i wyporność

Już latem 2021, gdy kładliśmy podwaliny pod ideę Autobookingu, zadawaliśmy sobie to pytanie: jak procesowo rozwiązać dystans czasowy między godziną podstawienia samochodu a, wydawać by się mogło, losowym czasem jego naprawy.

Jednym z pomysłów było zaadaptowanie „wyporności”: rezygnujemy z określania godziny naprawy, zamiast tego sprawdzamy tylko, jak dużo usług w danym dniu może wziąć na siebie warsztat. Tak samo jak statek ma określoną górną granicę ciężaru ładunku, który może transportować, tak warsztat ma określoną liczbę usług, które może wykonać w ciągu dnia – niezależnie od tego kiedy w ciągu dnia każdą z nich wykona. Co nam to daje taka zmiana myślenia?

Przede wszystkim zdejmuje z mechaników sztywny gorset określania z góry godziny naprawy. Wprowadzamy natomiast „godzinę podstawienia” dla kierowcy, ale nie zmuszamy mechanika do „godziny naprawy”.

Przy pierwszej wersji zdecydowaliśmy się skupić tylko na oponach, więc koncept wyporności odstawiliśmy na dalszy plan. Teraz czas go odkurzyć, bo brzmi jak idealne rozwiązanie naszego problemu.

Wyporność brzmiała świetne w teorii, ale generowała inną zagadkę: jak ją dobudować do Zilo? Jak na siatkę kalendarza dodać wizyty, które nie mają ustalonej godziny startu? Nic sensownego nie wpadło nam do głowy, więc zaczęliśmy rozważać całkowite wyrzucenie kalendarza.

To była szalona idea…wyrzucić cały silnik kalendarzowy, na bazie którego układa się cała siatka Zilo i zamiast tego postawić coś nowego, co obsłuży obydwie logiki (czasu i wyporności) jednocześnie. Tak, dawno już chcieliśmy zastąpić czymś FullCalendar, bo czuliśmy się przez niego mocno ograniczeni, ale to było coś o wiele bardziej ambitnego.

Na początku byłem sceptyczny. Liczyłem dni… czy my w ogóle mamy szanse, aby się wyrobić mając tylko miesiąc pracy developerskiej? Tak dużo wyrywania wraz korzeniami… czy w ogóle wiemy jak dużo rzeczy musi się zmienić? Czy obsłużymy wszystkie scenariusze?

Musiałem jednak przyznać, że stworzenie zupełnie nowego kodu to najsensowniejsza ścieżka – to już czas na pozbycie się ograniczeń zewnętrznego rozwiązania. Nawet jeśli pierwsza nowa wersja będzie koślawa, to przynajmniej otworzymy przed sobą dużo nowych możliwości rozwoju.

Przyzwyczaiłem się już do startowania rzeczy, które nie są jeszcze dobre. Różnica polegała jednak na tym, że tym razem mieliśmy znacznie więcej do stracenia.

Nowe Zilo

Dzień po tej dycyzji miałem naszkicowane pierwsze makiety. Następnie rozpoczęliśmy dwutorową pracę nad logiką wyporności i nowym frontem do Zilo.

Pierwsza makieta nowego widoku głównego Zilo
Stare Zilo (2021)

Różnica polega na tym, że w starym Zilo wszystkie stanowiska musiały działać zgodnie z takim samym godzinowym kalendarzem. W nowym Zilo każde stanowisko jest rozdzielone i ma swoją wewnętrzną logikę: może być albo czasowe (wtedy ma swoje godziny „wewnątrz”) lub wypornościowe (wtedy godziny nie mają znaczenia)

Tak rozbudowana logika wymagała też rozbudowanych ustawień. Wyciągnęliśmy je do oddzielnego ekranu ze wględu na mnogość opcji. Stanowisko może być czasowe (czyli takie jak w 2021) albo ilościowe (czyli wypornościowe). Dodatkowo, ustawienie „widoczności w DM” odsłaniało dodatkowe opcje z ustawieniem dni i godzin tej widoczności oraz typy usług jakich dotyczy. Nasz` system później tłumaczył to na siatkę godzin, którą widać na formularzu rezerwacji wizyty.

Zmiana w Zilo była masywna. Choć stała za nią potrzeby związane z Autobookingiem to musiała być wdrożona także warsztatom, które Autobookingu jeszcze nie znały, albo nie chciały. Koszt utrzymywania dwóch wersji Zilo były dla nas zbyt wysokie.

Z tego powodu wieczorem 7 lutego 2022 (kilka dni przed deadlinem) przeprowadziliśmy release nowego Zilo dla wszystkich warsztatów.

Wystartowaliśmy w naszym standardowym już stylu – najszybciej jak się dało. Aby to się udało przesunąłem na późniejszy release kilka niekrytycznych ficzerów – takich jak chociażby widok listy i widok miesiąca.  Okazuje się jednak, że globalnie one były niekrytyczne, ale niektóre z warsztatów właśnie na tych widokach oparły swój workflow zamiast na widoku dnia – więc dla nich to było krytyczne. Zaiste nigdy nie wiadomo jak bardzo coś jest ważne dopóki się tego komuś nie zabierze.

Po dwóch dobach zebraliśmy feedback przekazany bezpośrednio i przez nasz BOK. W sumie mieliśmy 18 różnych błędów i braków do poprawki. Naprawianie tego zajęło nam kolejny tydzień więc finalnie 14 lutego (dokładnie w nasz deadline) nowe Zilo uznaliaśmy za ustabilizowane.

Pauza

W połowie lutego byliśmy po wdrożeniu – nowe Zilo i zmodernizowany formularz Autobookingu trafiły na produkcję. Teraz pałeczkę od nas przejął BOK z misją wdrożenia jak największej grupy warsztatów przed rozpoczęciem sezonu.

Raz na tydzień zbieraliśmy wnioski ze wdrożeń, aby usłyszeć co postronne warsztaty sądzą o naszych nowych rozwiązaniach. W większości przypadków, jak już udało właścicieli namówić na współpracę, to wszystko szło sprawnie. Idea „wyporności” była dla nich oczywista, co mnie bardzo uspokoiło. Czasami wręcz nie czekali na instrukcje i sami konfigurowali stanowiska, tryby i czas dostępności. Z jednej strony było to irytujące, ale z drugiej oznaczało, że system jest zrozumiały bez wyjaśnień.

Dzięki temu kolejne sprinty mogliśmy z czystym sumieniem przeznaczyć na inne przygotowania do sezonu (mieliśmy ambicję wpakować w ten kwartał jeszcze jeden duży projekt, ale to temat na inny wpis). 

Druga fala

Pierwsze zlecenia na nowe usługi zaczęły już wpływać w trzecim tygodniu marca. Ruch powoli rósł zgodnie z prognozami, ale później się załamał ze względu na nagły atak zimy na początku kwietnia.

4 kwietnia 2022 ¯\_(ツ)_/¯

Następnie były święta, które nie okazały się aż tak dużym motywatorem do zmiany opon jak myśleliśmy – mimo coraz lepszej pogody wszyscy mieli z tyłu głowy opady śniegu sprzed kilku dni. Prawdziwy ruch zauważyliśmy dopiero w maju, przy okazji długiego weekendu.

Autobooking od marca do maja 2022

Do tego czasu mieliśmy już w systemie 4 razy więcej warsztatów z autobookingiem niż przy sezonie zimowym. Wraz ze zwiększoną skalą działania widzieliśmy typowe zachowanie analityki gdzie konwersja rozpoczęła regresję do średniej wartości: skrajnie dobre i złe przypadki miały coraz mniejsze znaczenie przy drastycznie zwiększonej grupie aktywnych użytkowników. Potwierdziło się też moje wcześniejsze przypuszczenie że pierwotnie dobrana grupa testerów skrzywiała odbiór rozwiązania w stronę zdecydowanie bardziej pozytywną niż globalna średnia oraz że sezon zimowy jest znacznie agresywniejszy niż wiosenny

Niemniej, mimo tych wszystkich zastrzeżeń osiągnęliśmy nasze trzy najważniejsze cele:

  • Poprawiliśmy proces rezerwacji, co widać po kilkukrotnie lepszej konwersji w warsztatach po wdrożeniu Autobookingu (uśredniając między sezonami), 
  • Zautomatyzowaliśmy 20%+ bookingów, a więc uwolniliśmy 1/5 czasu naszego Biura Obsługi Klientów, co jest szczególnie istotne podczas sezonów,
  • Udowodniliśmy, że automatyczne rezerwacje w warsztatach jest możliwe, choć mało osób w branży to wierzyło.

Co dalej?

Autobooking potwierdził się jako dobry kierunek rozwoju produktu. Wygraliśmy ten zakład z rzeczywistością, co mnie niezmiernie cieszy. Stworzyliśmy nową jakość, która okazała się wartościowa zarówno dla naszych klientów jak i nas jako organizacji.

Komentarz z pierwszej linii frontu współpracy z warsztatami po wdrożeniu Autobookingu (AB)

Teraz czeka nas dalsza praca nad poprawą tych wskaźników – zwiększając liczbę warsztatów z Autobookingiem, rozszerzając spektrum usług i usprawniając interfejs po stronie kierowcy i warsztatu.

Ale to tylko jeden z zakładów, które wzięliśmy na siebie podczas mojego pierwotnego planu strategicznego z początku 2020 roku. Tamte założenia są ciągle aktualne.

Czas wziąć na warsztat kolejny punkt z listy.