2024

Kapitanie, ale to był rok! Gratulacje przeżycia kolejnych 12 miesięcy! Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale skoro tutaj jesteście razem ze mną od 11 lat (tutaj 2023, 2022, 2021, 2020, 2019, 2018, 2017, 2016, 2015, 2014, 2013) to przybijmy sobie piątkę za konsekwencję i jedziemy z 2024!

Sorry, muszę lecieć!

Do tej pory stroniłem od zorganizowanych wydarzeń sportowych poza wyjątkami jak Biegnij Warszawo z czasów studenckich. Ale 2024 był zupełnie inny. Pod koniec 2023 roku zacząłem sobie spisywać wszystkie wydarzenia sportowe, które wydawały mi się szalono-zabójcze, a więc warte sprawdzenia na własnej skórze.

Były na nich cztery imprezy-apokalipsy: Backyard Ultra, Runmageddon Hardcore, Triathlon w Serocku i Maraton Warszawski.

Każdą z nich zaliczyłem i każdą uważam za ogromny osobisty sukces.

O Backyard Ultra w Bielawie pisałem już tutaj po zrobieniu 67km. Ale tak mi się spodobało, że pojechałem jeszcze do Radomska i przebiegłem dodatkowe 100km (co miało być moim celem do osiągnięcia na 2025!) Przy okazji mały backyardowy poradnik tutaj). W efekcie zostałem 51szym najlepszych backyardowcem w Polsce oraz dołączyłem do fantastycznej ekipy niesamowitych biegaczy długodystansowych.

Tutaj byłem już blisko setnego kilometra. Kilkanaście godzin ciągłego biegania zmienia człowieka

Miesiąc później, w czerwcu, zadebiutowałem w triathlonie. To w ogóle ciekawa historia, bo rok wcześniej pół mojej rodzinnej miejscowości zostało zablokowane właśnie przez amatorów tego sportu. A teraz ja, po 3 miesiącach uczenia się na nowo pływania, półkolażówką ze studiów i trisuitem kupionym dzień wcześniej, stanął na starcie i dotrwałem do mety.

Etap biegowym Triathlonu w Serocku

Jeszcze miesiąc później był Runmageddon Hardcore w Myślenicach, podczas którego zrozumiałem, że to właśnie biegi leśne i górskie to jest to, co lubię najbardziej. Tutaj w nieoczywisty sposób przydało się moje przygotowanie w trójboju siłowym – szczególnie gdy trzeba było targać pod górę stoku narciarskiego wielką belę drewna.

Wspólnie z bratem udajemy, że potrafimy jeszcze stać po Hardkorze. To co zrobiliśmy było absurdalne.

Ostatnim z wielkiej czwórki był Maraton Warszawski, szczególny, bo markujący setną rocznicę pierwszej takiej imprezy w stolicy. Z tych wszystkich wydarzeń wydaje mi się, że to było najtrudniejsze – tutaj musiałem trzymać mocne stabilne tempo przez cały dystans, co było niezwykle drenujące. Finalnie skończyłem z czasem 4:08:55, tak niewiele brakowało do przebicia 4 godzin!

Moje dzieci pokolorowały mi koszulkę na Maraton z moim ulubionym hasłem

Bieganie stało się dla mnie też czymś więcej niż tylko samotnym wyzwaniem postawionym samemu sobie. To teraz coś większego: wspólna praca nad formą (dzięki Mati i Wojtek za motywację kijem i marchewką!), świetna społeczność (hej wszyscy backyardowcy i organizatorzy!), ale także poczucie wspólnoty walki o coś większego niż tylko wynik (czapki z głów dla wszystkich, którzy wystartowali kiedykolwiek w jakiejś biegowej imprezie!).

Kończę ten rok z około 1250km w nogach biegów płaskich, trailowych i przeszkodowych na 14 imprezach

Rok kończę z 1250 przebiegniętymi kilometrami (1039km normalnych biegów i resztę w formie biegów z przeszkodami i trailami na 14 imprezach) i Vo2Max na poziomie 52.1 co powoduje, że jestem w 90 percentylu w mojej kategorii wiekowej. I jestem z tego niesamowicie dumny. I nawet strata trzech paznokci, niezliczone odciski, obtarcia, zakwasy i naciągnięcia mi tego nie zabiorą!

Pół roku różnicy

Szczególnie ważne jest dla mnie to, że moje dzieci widzą to, dopingują i (mam nadzieję) w jakiejś części zostaje w nich to, co widzą. Powiem Wam, że nigdy nie byłem z siebie tak dumny, jak w momencie, w którym mój syn chwalił się przed znajomymi, że jego tata przebiegł 100km na raz :) To jednak nie byłoby możliwe, gdyby nie wsparcie mojej żony, która daje mi przestrzeń, aby robił to, co rozpala moją iskrę.

Wiem, że nie jestem łatwy w supportowaniu. Tym bardziej doceniam, że jesteś ze mną:*

Inwestycje

Standardowo moją metodą sprawdzania jak mi idzie na giełdzie jest podejście „A co by się stało gdybyś mi dał 10 tysięcy dolarów X lat temu?” W tym roku minęło już 6 i pół lat od mojej pierwszej inwestycji i mogę powiedzieć, że jestem z siebie bardzo zadowolony.

Siedzę właśnie w kawiarni, po raz pierwszy kliknąłem „kup”. Te hipotetyczne 10 tys dolarów wtedy teraz urosłoby do ponad 22 tysięcy, co daje CAGR (skumulowany roczny przyrost) ponad 14%. Natomiast patrząc tylko rok do roku to wzrosty w 2024 były drugie najlepsze w mojej historii: to aż 36,6%! To mój drugi najlepszy rok po 2019.

A co robiłem w tym roku? Praktycznie nic. Płynąłem z prądem S&P500 maksymalnie konsolidując się na ten ETF. Realizuje przy tym powoli zyski z CDProjektu, który wreszcie zaczął odbijać od dna ale… robię to z coraz większym oporem patrząc jak ładnie wyglądają ich plany na najbliższe lata.

Jednocześnie kumuluję kapitał, bo znów szykuje nam się spora rodzinna rewolucja w przyszłym roku, ale o tym napiszę w podsumowaniu za rok :)

Podróżowanie

Ten rok rozpoczął się samotnym powrotem z Teneryfy do Polski w styczniu. Po przepłynięciu promem na kontynent poszwędaliśmy się jeszcze po południowej Hiszpanii wdłuż autostrady śródziemnomorskiej zwiędzając Giblartar, Sewillę, Rondę i Marbellę. W Alicante odstawiłem resztę rodziny na samolot i zacząłem samotną podróż w stronę zimowej Polski. Po drodze miałem kilka przygód jak zamknięte górskie trasy w Pirenejach czy protesty rolników we Francji. Ale wreszcie dotarłem pokonując całą Europę w 4 dni!

Jeden z moich nocnych przystanków

2024 to był pierwszy rok, w którym obydwoje z moich dzieci faktycznie jeździło na nartach. Staś już ciśnie na krechę jak szalony a Hanka uczy się jeździć na frytki i pizzę. To jest świetne uczucie widząc kontynuację naszej zarembowej tradycji wspólnych nart. Nie udałoby się to, gdyby nie moi wspaniali rodzice, którzy o tę tradycję dbają.

Kontynuowaliśmy nasze kampervanowe zwiedzanie Polski i okolic nocując po lasach i małych miasteczkach. W ten sposób trafiliśmy do Janowca, Kozienic (najwspanialszy camping jaki widziałem!), Sokołowsko (to tam dzieje się fabuła Empuzjonu), skalne miasto w Czechach i wrocławski jarmark świąteczny. Przy okazji moich imprez biegowych odwiedziłem też Bielawę, Kielce, Radomsko i Myślenice) choć tam niebiegowych atrakcji praktycznie nie doświadczyłem.

Udało nam się też wyjechać z Pauliną na wakacje dla dorosłych, bez dzieci. Spędziliśmy tydzień na Krecie, smażąc sobie tyłki na greckich plażach i pokonując lokalne górki na nogach i rowerach elektrycznych. To był dla mnie dobry czas. Chciałbym mieć takiego więcej.

Tylko my, góra i lokalne wino, które tu wtargaliśmy

Zdrowsze życie

Bieganie zbudowało we mnie potrzebę lepszedo dbania także o inne aspekty zdrowia – przede wszystkim w zakresie odżywiania.

Po powrocie z Teneryfy wróciliśmy razem z synem na zajęcie do klubu Niedźwiadek. Stasiek w jednej sali ma zapasy, a ja ogólnorozwojówkę w drugiej. Młody wychodzi pozytywnie zmęczony, a ja mam dobre uzupełnienie do treningów biegowych.

Przy okazji ludzie z Niedźwiadka wzięli się za moją dietę. Wystarczyły 3 miesiące, abym zbudował sobie lepsze nawyki i znalezł sensowniejsze zamienniki moich standardowych posiłków. W sumie rozwiązanie mojego problemu żywieniowego było dwupunktowe: (1) Jadłem za mało; (2) Miałem złe proporcje składników. Nauczyłem się, że przez to mój organizm się głodził i inwestował w przetrwanie zamiast rozwój (uogólniając bardzo mocno). Tutaj działa kilka genialnych, ale też irytujących mechanizmów adaptacyjnych, które związane są z tym, że w sumie twój brzuch nie wie jak dużo składników odżywczych jest na świecie, wiec optymalizuje na szybsze ich wykorzystanie.

A tu Michał Luto, prezes Niedźwiadka i jeden z lepszych sumitów na świecie robi mi helikopter

Pod ścisłą obserwacją Krysi i Michała (musiałem im wysyłać zdjęcie każdego posiłku) nauczyłem się rezygnować z gęstych sosów, panierek, serów, frytek, ziemniaków, makaronów i chleba i tym podobnych zapychaczy, ale za to dodawałem sobie więcej białka, błonnika i wody. No i teraz praktycznie nie rozstaję się z podręcznym pudełkiem hummusu i marchewki.

Oprócz tego, uzbrojony w wiedzą z książki Outlive (więcej o niej później) zacząłem bardziej naukowo testować moje ciało, aby lepiej zrozumieć jego możliwości. Zamontowałem sobie CGM (Continous Glucose Monitoring), aby móc obserwować wpływ jedzenia na moje samopoczucie. To tylko mnie utwierdziło w przekonaniu, co powinienem żywieniowo odstawić oraz dlaczego nawet minimalny ruch po jedzeniu jest wymagany.

Tak u mnie wygląda długie niejedzenie i późniejsze napchanie się jedzeniem, które jest pod ręką

To wszystko spowodowało, że znów poprawiłem moją formę. Dość powiedzieć, że na gwiazdkę prosiłem o koszulki w rozmiarze M (a nie L jak rok wcześniej czy XL jak w latach poprzednich). Ale to jeszcze nie sufit.

Psychoedukacja

W tym roku miałem dużo sygnałów o tym, że „coś” przebija się przez moją skorupę. Po raz pierwszy odkąd pamiętam płakałem na filmie, nie mogłem słuchać niektórych piosenek jadąc samochodem, budziłem się rano ze stresem, którego przyczyny nie mogłem nazwać i umiejscowić…

Zawsze myślałem, że jestem odporny na te całe ckliwe miękkie emocje i ich przeżywanie. Nie rozumiałem ich, były dla mnie za „głośne” i stresujące.

Ale coś zaczęło pękać, gdy zacząłem zauważać, że nasze metody rodzicielskie działają także na mnie. Nic tak dobrze nie uspokajało rozpętanego dziecięcego huraganu jak zauważenie i nazwanie sytuacji. Stwierdzenie, że „widzę, że jesteś wkurzony, masz do tego prawo, nie ma w tym nic złego „. To nie koniec świata, a normalna część życia – mówiłem to tak często dzieciom, że wziąłem to także do siebie.

Jestem wdzięczny Paulinie, że mnie tego nauczyła i niemal zmusiła, abyśmy tak robili w naszej rodzinie – mi tych kompetencji i świadomości po prostu brakowało. Dzięki temu nagle się okazało, że to, co było dla mnie pustym pudełkiem braku odczuwania jest pełne subtelności, tylko nie miałem odpowiedniego szkiełka powiększającego. Scumbag brain!

Ten obrazek nie może mi wyjść z głowy (he, he)

Niestety, początki tej drogi są frustrujące. Czuję, że gram w grę, których zasad nie rozumiem. Im bardziej nastrajam się na moje emocje tym bardziej są przytłaczające. To tak jak z medytacją, gdy po pierwszych sesjach zamiast oczekiwanej ciszy i spokoju obserwuje się coraz więcej chaotycznych myśli. To moment, w której ludzie rezygnują, bo uważają, że medytacja nie działa. A jest dokładnie odwrotnie: właśnie zaczyna działać! Te myśli ciągle tam były, ale dopiero wtedy zaczyna się je obserwować w pełnym spektrum!

W efekcie czuję, że jestem bardziej empatyczny i zauważam, że to co wcześniej uznawałem za empatie to jest stwierdzanie faktów, a nie rozumienie, ja ktoś się czuje. Dotarło to do mnie dopiero ostatnio, gdy sam po raz pierwszy uczestniczyłem w turnieju szachowym i choć poszło mi dobrze (otrzymałem V kategorię szachową!) to moje serce waliło niekontrolowania a je dygotałem ze stresu. Tymczasem ja sam wypychałem moje syna na znacznie większe turnieje i irytowałem się, że jest mu ciężko… a on miał 7 lat.

Jest kilka rzeczy, które mi pomagają na tej ścieżce – w tym pomagają jak spotkania z ludźmi, którzy są w tej drodze dalej (i/lub mają inną perspektywę), książki (Lessons for Living Phila Stutza, więcej później) czy appki (How We Feel). Niemniej jest to bolesne jak nauka nowego języka będąc dorosłym. Sporo o tym mówimy z Szymonem w naszym podcastowym podsumowaniu 2024 tutaj.

Książki

W tym roku książki również zostały wyparte przez bieganie. A że nie chcę biegać ze słuchawkami, to tym bardziej mój czas na czytanie/słuchanie skurczył się dramatycznie. Do tego zauważyłem, że często książki były dla mnie wymówką: dostarczałem sobie lubianych przez mój mózg treści i rozkmin (dokąd idzie świat? Co z polityką i ekonomią? Jak działają mitochondria?), bo dzięki temu nie musiałem myśleć o sobie lub w ogóle: nie myśleć i po prostu być.

To jednak nie oznacza, że nie trafiłem na perełki! W tym roku chcę wyróżnić 3 zupełnie różne książki.

„How Big Things Get Done” Benta Flyvbjerga – fascynująca książka o tym jak powstają wielkie projekty: od elektrowni jądrowych przez lotniska, stadiony, autostrady czy tunele podziemne. Ale także renowacja kuchni na Manhattanie, bo w kontekście budżetu rodzinnego to wielka sprawa. Historie o tym, jak katastroficznie źle idą te projekty, są po części smutne, a po części podnoszące na duchu (nie jesteśmy jedyni!) Nauczyłem się z niej nowego pojęcia Strategic Misrepresentation, które dołożyło mi nowy istotny puzelek do zrozumienienia zarządzania produktami

Outlive” Petera Attii to z kolei książka, która dała mi dokładnie to, czego chciałem: wyczerpujący przegląd tego jak działa ludzkie ciało, jak się starzeje, co można zrobić TU I TERAZ, aby wydłużyć sobie zarówno długość i jakość życia. Dlaczego to ważne? Autor pokazuje prostą, ale szokującą matematykę: załóżmy, że masz 40 lat (jak ja za rok). Po 40stce średni tracisz 1.5% masy mieśniowej, tak po prostu. Jeśli więc chcesz móc podnieść i przytulić swojego potencjalnego wnuka w wieku 70 lat to teraz musisz umieć bez problemu podnieść ciężar 2-3 razy większy. Większość moich testów wydolnościowych, zmian żywieniowych i zdrowotnych w tym roku zawdzięczam właśnie tej książce (oraz Niedźwiadkowi)

Honorowe miejsce należy się też „Lessons For Living” Phila Stutza, ostatniej książce, którą przeczytałem w tym roku. Zabrałem się za nią po obejrzeniu świetnego dokumentu na Netfliksie „Stutz”. To zbiór felietonów psychoterapeuty, o oryginalnym podejściu do ludzkiej natury. To pierwsza książka w moim życiu, w której podkreślałem fragmenty i dodawałem moje myśli na bokach. Myśli i zdania Stutza trafiają mnie prostu w mój miękki środek. Ale też dają nadziej wraz z jasnym planem działania.

Co dalej?

Jaki będzie 2025? Nie wiem. Zbierają się ciemne chmury na horyzoncie zarówno zachodnim (wyniki wyborów w Stanach) jak i wschodnim (Chiny, Ukraina vs. Rosja). Z kolei jak czytam to, co wyżej napisałem to mam poczucie, że opisuje jakieś ciągłe pasmo sukcesów z małymi problemikami, aby wyglądało bardziej realistycznie. Ale! Jak zwykle dociera do mnie dopiero teraz, gdy te wszystkie zajebiste rzeczy się wydarzyły. Mam żal do siebie, że nie cieszyłem się z nich tak bardzo jak się działy wtedy, a cieszą mnie teraz, kiedy już przeminęły. Scumbag brain!!!

Po przeczytaniu po raz kolejny moich 11 lat podsumowań zrozumiałem, gdzie jest moja super moc: nigdy nie będę najbardziej kreatywny, najszybszy czy najbardziej dokładny. Ale za to jestem w stanie wytrwać najdłużej, aż do skutku.

Ale o ile mój 2024 rok był czasem zauważania siebie, tak chciałbym, aby 2025 był pracy nad tym, co zauważyłem. Tak, aby było lepiej, skoro może być. Ciekawe, czy potrafię być wystarczająco cierpliwy sam dla siebie. Przekonamy się.

Jak ewoluowała strategia produktowa uPacjenta. Rozdział 5: Nowe, nowe otwarcie

Ta dekompozycja produktowa jest (nawet jak na moje możliwości) bardzo długa, więc postanowiłem podzielić ją na 5 rozdziałów, które będą publikowane w odstępnach czasowych

Rozdział 1: Początki 
Rozdział 2: Uciekający Product-Market Fit
Rozdział 3: Domknięcie Customer Journey
Rozdział 4: Lably 
Rozdział 5: Nowe, nowe otwarcie (jesteś tutaj)

Nie wiem czy wiesz, ale piszę książkę pt. Produkt Nieskończony. Tutaj możesz dowiedzieć się więcej i dostać ją najszybciej (gdy już będzie gotowa).

Tutaj podcast na temat tego kejsu wynegerowany przez NotebookLLM:


Akcje zdrowia

Jedną z pobocznych linii biznesowych firmy były akcje zdrowia. Polegały one na tym, że podstawialiśmy w zatłoczone miejsce (takie jak wejście do centrum handlowego) nasz bus medyczny, z pełnym oprzyrządowaniem do poboru i transportu krwi. W kooperacji z administratorem budynku rozgłaszaliśmy akcję, dzięki czemu jedna specjalistka medyczna na akcji mogła obsłużyć kilkakrotnie więcej pobrań niż w standardowy dzień pełen dojazdów do pacjentów.

Akcje miały różną popularność, aby kolejki przed busami zawsze były, szczególnie gdy oferowaliśmy podstawowe badania morfologiczne za darmo. Choć samo pobranie trwało krótko, to jednak pacjent musi się zarejestrować, abyśmy my mogli zidentyfikować jego materiał biologiczny, a on mógł odebrać swoje wyniki. Tuż przed pobraniem pacjent może się także zdecydować na dokupienie dodatkowo płatnych badań. W pierwszych wersjach procesu te akcje były zarządzane manualnie – na papierze i fizycznym terminalu płatniczym

Wraz ze wzrostem skali akcji zdrowia postanowiliśmy przyspieszyć ten proces. W ten sposób na Q4 2022 powstała aplikacja Akcji Zdrowia. Była to webowa strona mobile, która pozwalała na szybką rejestrację w oczekiwaniu na swoją kolej. Przy okazji dawała opcję na samodzielne wyszukanie i wybranie z katalogu dodatkowych badań oraz płatność online. Wtedy pobranie samej krwi to już tylko formalność. Dzięki temu obsługa samego pobrania trwała dwa razy krócej, a my mogliśmy obsłużyć dwa razy więcej pacjentów jednego dnia.

Akcje zdrowia były umiarkowanym sukcesem do momentu, w którym okazało się, że pracownicy biurowi są nimi zainteresowani. A uściślając – działy HR dużych firm. Obszar dbania o zdrowie coraz częściej wpisuje się w ich strategię dbania o pracowników, co widać na przykładzie wzrostu wydatków na benefity takie jak Multisport czy platformy zdrowia psychicznego. 

Wtedy zaczęliśmy zadawać sobie pytanie: może to jest właśnie miejsce w którym odnajdziemy nasz PMF?

Kierunek B2B

Byłem sceptyczny wobec testowania rynku B2B. Przede wszystkim ze względu na zupełnie inną dynamikę pracy z takimi klientami i odejście od wygodnego pobrania w domu (w końcu nazwa uPacjenta zobowiązuje).

W mojej pierwotnej strategii zignorowałem obszar B2B ze względu na zbyt dużą rozbieżność wobec pierwotnego flow zamówienia i obsługi zleceń.  Jednak nie można było zaprzeczyć, że nasze nowe otwarcie sprzedażowe i projekty pilotażowe udowodniły, że “ssanie” na tym rynku było ogromne. Powiesiłem więc moje uprzedzenia na kołku i zaczęliśmy analizować ten temat głębiej .

Wspólnie z naszym szefem technologii Karolem zrobiliśmy rundkę spotkań ze wszystkimi najważniejszymi interesariuszami, aby zobaczyć jakie konsekwencji dla reszty organizacji będzie miało mocniejsze naciśnięcie na ten kierunek. W ten sposób wykonany rekonesans dał nam lepsze zrozumienie tego co przed nami.

Najważniejsza różnica to oczywiście fakt, że ktoś inny płaci i ktoś inny korzysta. To powoduje rozspójnienie motywacji, ale także tworzy niespotykane w B2C subtelności związane z sezonowością czy komunikacją marketingową.

Nie chcę wchodzić w szczegóły ze względów strategicznych, ale już po dwóch kwartałach testów zauważyliśmy olbrzymie, utrzymujące się wzrosty. A to oznacza, że może wreszcie znaleźliśmy nasz wyczekiwany silnik wzrostu! Sytuacja jest rozwojowa :)

Kolejny etap

Po udanym zwodowaniu B2B i znalezieniu nowego lewara do wzrostu czas zmienić optykę i popatrzeć dalej w przyszłość, ale jednocześnie na notatki sprzed roku. Wtedy uznaliśmy, że chcemy oferować wartość przez bycie blisko pacjenta i wydłużać mu życie dzięki prewencji zdrowotnej. Aby to się mogło zadziać, w większej skali musimy stać się czymś innym niż firmą do pobierania krwi w domu. 

Moja praca w uPacjenta zamarkowała pierwszy krok na tej ścieżce wraz z ujrzeniem światła dziennego przez Panel Pacjenta. Dzięki niemu przejęliśmy wreszcie kontrolę nad pełną ścieżką użytkownika końcowego. Nasze eksperymenty na rynkach zagranicznych pokazały, jak dużo jeszcze jest pracy produktowej i jak dużo wyzwań przed uPacjenta, aby zrozumieć, jak w jednym miejscu zebrać różne usługi medyczne, a z drugiej budować skalowanie na rynki zagraniczne.

Rynek diagnostyczny w Polsce, Europie i w sumie na całym globie jest w miejscu, które bardzo mocno przypomina mi taksówki czy restauracje na początku rozwoju aplikacji mobilnych. Fundament infrastrukturalny jest już położony (laboratoria w każdym większym mieście, obsługa klientów indywidualnych i biznesowych), świadomość technologiczna jest coraz większa, ale wartość dodana dla klienta końcowego jest minimalna. To doskonały moment, aby pojawił się podmiot, który to zmieni…

… to jednak już nie moje zadanie. Ironią losu jest to, że już po raz drugi Adam Gajewski przejął po mnie sterowanie produktem (którego możecie pamiętać z mojego kejsu o PizzaPortal z 2016 roku!). Ja natomiast zostaję w firmie jako skromny udziałowiec i wsparcie strategiczne.

Outro

Spojrzałem jeszcze raz na moje notatki z maja 2022 stworzone na potrzebny zadania rekrutacyjnego z pierwszego rozdziału:

„How would you transform uPacjenta from a transactional system to book one off tests into a preventive health platform?”

Czy udało nam się to zrobić? Nie.

Ze wszystkich moich pomysłów udało się zrealizować tylko część i to znacznie wolniej niż bym chciał, ale i tak uważam, że wykonaliśmy mnóstwo ważnych kroków, by przesunąć się bliżej tego miejsca. Choć droga była kręta i często nie wyrabialiśmy się na zakrętach. 

Podziękowania

Dziękuję Dominikowi Swadźbie i Konradowi Kargolowi za zaufanie i oddanie części produktowej uPacjenta pod moje skrzydła. Co za jazda pokryta trade-offami to była!

Dziękuję Adamowi Gajewskiemu i Wojtkowi Kołtysiowi – dwóm produktowcom, z którymi wspólnie przekładaliśmy wielkie wizje w konkretne plany i zadania,

Dziękuję Oli Bieleckiej, naszej pierwszej product researcherki, która jak nikt przybliżała nas do tego, czego chcą nasi pacjenci,

Dziękuję Karolowi Piekarze, który w mgnieniu oka i na zawołanie potrafi wrócić do bycia startupowym CTO.

Dzięki Kasi Łachajczak za ilustracje.

Dziękuję wszystkim ponad 25 testerom tego kejsu, którzy nie tylko poprawiali literówki i dodawali przecinki, ale także zadawali trudne pytania i wspomagali mój proces twórczy.

–=: TO JUŻ KONIEC :( :=–

Jak ewoluowała strategia produktowa uPacjenta. Rozdział 4: Lably

Ta dekompozycja produktowa jest (nawet jak na moje możliwości) bardzo długa, więc postanowiłem podzielić ją na 5 rozdziałów, które będą publikowane w odstępnach czasowych

Rozdział 1: Początki 
Rozdział 2: Uciekający Product-Market Fit
Rozdział 3: Domknięcie Customer Journey 
Rozdział 4: Lably (jesteś tutaj)
Rozdział 5: Nowe, nowe otwarcie 

Nie wiem czy wiesz, ale piszę książkę pt. Produkt Nieskończony. Tutaj możesz dowiedzieć się więcej i dostać ją najszybciej (gdy już będzie gotowa).

Tutaj podcast na temat tego kejsu wynegerowany przez NotebookLLM:


Równolegle do prac nad Panelem Pacjenta powstawał też inny projekt, którego historia zaczęła się w pewien listopadowy wieczór w 2022 roku.

Mieliśmy wtedy spotkanie z inwestorami, którzy słuchali naszego podsumowania ostatnich działań. Wszystko niby szło zgodnie z planem i wcześniej wypracowanej strategii, ale w naszej retoryce sukcesu była spora wyrwa, którą szybko zauważono: mimo wielu przygotowawczych ruchów nie postawiliśmy stopy na rynku zagranicznym.

Na pytanie ile jeszcze czasu potrzebujemy, aby być na to gotowym odpowiedziałem, że biorąc pod uwagę konieczność dostosowania produktu technologicznie (integracja z innymi laboratoriami), produktowo (płatności, waluty, dane osobowe, legal itp) i marketingowo (komunikacja, offering) potrzebujemy najmniej 6 miesięcy ciągłej pracy. Na takie stwierdzenie po drugiej stronie padło hasło: “You need to get this done by the end of this year. I don’t know how, figure it out.”

6 tygodni?!

Pamiętam, że wyszedłem z tego spotkania mocno wkurzony. Powiedziałem, że potrzebujemy 6 miesięcy, a dostaliśmy 6 tygodni?! Te pół roku to i tak była moja agresywna estymata, zakładająca minimum buforów i mocną koncentrację zespołu oraz to, że nic poważnego nie popsuje się na lokalnym rynku… 

Żeby ochłonąć przeszedłem się z centrum Warszawy na Plac Trzech Krzyży. Miałem wolny wieczór i chciałem wgryźć się wreszcie w papierową książkę. Nie mogłem się jednak na tym skupić. Moje wkurzenie transformowało się w coś innego, jakąś potrzebę udowodnienia sobie i innym, że da się TO zrobić.

Odłożyłem książkę i wziąłem notatnik. Policzyłem dni pracy do końca roku, zrobiłem szybko listę rzeczy, które powinniśmy mieć na start. Nawet gdybyśmy zrównoleglili nasze prace i zaczęli z kopyta od następnego dnia, to nie ma szans na postawienie takiego systemu w sześć tygodni!

Wtedy sobie pomyślałem, że może to jest zupełnie innego rodzaju gra. Może nie musimy stawiać całego nowego systemu… może nie musimy mieć wszystkiego wymyślonego od razu? Może powinniśmy zacząć od zera, jak nowy startup?

Spojrzałem na moją listę. Zamiast listy must-have’ow zobaczyłem teraz szereg “bezpieczników” i założeń, które można podważyć. Jeśli zaczynamy od zera, to możemy pójść po bandzie i na bezpieczniki zostawić sobie czas gdy zaczniemy nabierać skali. W końcu co mamy do stracenia?

We’ll do it live!

Był jeszcze jeden problem: nawet taki “walking skeleton” musi być zakodzony. Nasze zespoły mają zaplanowane backlogi, QA i procedury releasowe. Przestawienie ich na zupełnie nowe tory zajmie więcej czasu, niż my mamy na cały projekt.

Tutaj też potrzebne było radykalne podejście. Zadzwoniłem do Karola, naszego szefa technologii, przeprosiłem za późno godzinę i opisałem sytuację. Miałem poczucie, że przeszedł przez ten cały cykl myślowy od wkurzenia, przez wyzwanie, po ekscytacje w 5 minut. Postanowiliśmy, że skoro nasze zespoły nie mogą się tym projektem zająć, to my sami to zrobimy, “jak za starych dobrych lat”

Ustaliliśmy, że jedziemy na żywca: od zera, poza strukturami i ekosystemem technologicznym uPacjenta, korzystając z boilerplate’ów i innych półproduktów dostępnych z półki. Wtedy też ustaliliśmy, że Scrum, storypointy,  jest dla nas za wolny na taki projekt: nie mamy czasu na jakikolwiek narzut spotkaniowy.

Tak, teraz to może się udać. Byłem podekscytowany!

Makieta Lably

Reszta wieczoru minęła mi na uzupełnieniu Trello, narysowaniu makiet prostego systemu zamówień, opisaniu najważniejszych tasków i uruchomieniu systemu płatności Stripe (preferowałem Adyen, ale niestety tam najpierw trzeba się skontaktować ze człowiekiem, a nie było na to teraz czasu). `

To był intensywny, ale bardzo satysfakcjonujący wieczór.

Kolejnego dnia Karol zaczął kodzić backend. Chwilę po tym doszedł do nas Arek, który wziął od niego część zadań i cały front. Odpaliliśmy kanał na Slacku, ale w sumie kontaktowaliśmy się bardzo mało. Po prostu każdy odhaczał zadanie, gdy uzna, że jest zrobione. Mieliśmy niesamowite tempo pracy. Co w sumie nie było takie trudne, gdy usunie się niepotrzebne spotkania i pracuje na produkcie bez legacy i przed walidacją biznesową.

Poza samym tematem kodu istniał jeszcze inny problem: który rynek zaatakować jako pierwszy? Tutaj też nie było czasu na długą eksplorację, więc zaczęliśmy od Londynu – miejsca, w którym mieliśmy najlepiej wypracowane relacje partnerskie z lokalnymi dostawcami usług medycznych.

6 tygodni później

Sześć tygodni później, w nocy przed integracją całej firmy w Krakowie z okazji podsumowania roku, zwodowaliśmy Lably MVP1. Zamiast kilkuset testów medycznych miało 3 podstawowe pakiety, zamiast rozbudowanego systemu rezerwacji prosty kalendarz, który po drugiej stronie był obsługiwany manualnie, a następnie trafiał do firmy zajmującej się usługami medycznymi w domach londyńskich pacjentów.

Chwilę później rozpoczęliśmy pierwsze kampanie reklamowe online, a z drugiej strony szukaliśmy w naszym networku ludzi w Londynie, którzy odważyliby się skorzystać z naszej usługi. I udało się! Jeszcze przed końcem 2022 mieliśmy pierwszego klienta!

I to wszystko w sześć tygodni, zamiast sześciu miesięcy.

Lably: London edition

Dwa miesiące później, pod koniec lutego 2023, postanowiliśmy trzy osobową ekipą odwiedzić Londyn i zweryfikować nasze przypuszczenia i insighty zebrane do tego czasu. Mieliśmy długą agendę, natomiast mi najbardziej zależało na przeprowadzeniu kilku wywiadów z osobami, które pobierały sobie krew na miejscu i samodzielnym skorzystaniu z tego typu usług. Chciałem wykonać prawdziwe service safari, dosłownie na własnej skórze.

Wywiady otworzyły mi oczy. Okazało się, że Brytyjczycy mają z naszej perspektywy bardzo dziwną relację z systemem ochrony zdrowia. Z jednej strony są bardzo dumni ze swoje NHS, ale z drugiej są ignorantami zdrowotnymi, szczególnie w zakresie prewencji. Swój brak chęci korzystania z usług medycznych nazywają “ochroną systemu zdrowia” – nie chcą go obciążać swoimi “drobnostkami”. Udało nam się jednak znaleźć jeden segment, który faktycznie bardzo dba o swoje zdrowie : to mężczyźni, pracownicy korporacji, którzy odkryli sport i intensywnie trenują. Badania krwi robią często, aby wiedzieć jakie parametry muszą poprawić przed zawodami.

Polacy, którzy wyemigrowali do UK z kolei bardzo narzekają na lekarzy pierwszego kontaktu. Wielokrotnie słyszeliśmy, że w trakcie wywiadu medycznego lekarz korzystał z Google’a, aby sprawdzić symptomy i zarekomendować działanie. Nasi respondenci porównywali ich bardziej do recepcjonistów, a nie medyków. Jeśli jednak ktoś przebił się przez tę ścianę to drugi poziom usług (lekarze-specjaliści) jest bardzo ceniony.

W efekcie dochodzi do tego, że polscy ekspaci w Londynie samodzielnie zbierają informacje o swoim zdrowiu i czekają na dogodny moment jak przyjazd na święta, aby zbadać się prywatnie w ojczyźnie. Wtedy mogą dostać odpowiednie leki na receptę, co jest prawie niemożliwe w UK. Okazuje się też, że często mają swoich znajomych lekarzy w Polsce, którzy półformalnie robią im (lub im dzieciom) całe “przeglądy” zdrowotne wiedząc, że kolejny raz zobaczą się pewnie za rok.

Podobne zachowanie widzieliśmy też wśród innych ekspatów z CEE i Bałkanów, co prawdopodobnie było związane z dużym brakiem zaufania względem publicznej ochrony zdrowia. Dla Brytyjczyków jednak takie zachowanie to oznaka hipochondrii i lekomanii.

Niezależnie od wywiadów zamówiliśmy sobie do hotelu healthkit (pakiet do samodzielnego pobrania krwi) konkurecyjnego londyńskiego startupu. Jest to o tyle wygodne, że nie trzeba umawiać się na konkretną godzinę, ani nigdzie jechać. Po pobraniu wystarczy zapakować materiał biologiczny i wrzucić go do skrzynki pocztowej. Z negatywów jednak trzeba mieć świadomość, że to pobranie krwi kapilarnej, a nie żylnej, co bardzo ogranicza zakres możliwych badań. Z takim pobraniem będą też miał problem osoby, które boją się krwi i nie mają pewności czy dobrze ją pobiorą (to jednak duża wygoda, gdy pobraniem zajmuje się profesjonalistka). Istnieje też całkiem realne ryzyko, że materiał nie będzie zdatny do badania ze względu na złe warunki lub zbyt długi czas transportu. 

Odważyłem się jednak skorzystać, w końcu obiecałem, że przetestuje to na własnej skórze. Sam proceder był stresujący, ale krótki. Stwierdziliśmy wspólnie, że tego typu produkt raczej nie będzie naszą konkurencją – my obsługujemy zupełnie inną niszę użytkowników.

To nie był jednak jedyny czas, gdy dałem się pokłuć. Zapisałem się dzień później do prywatnej kliniki, która jako jedna z niewielu w całym mieście (!!!) pozwalała na przyjście “z ulicy” na pobranie krwi. To swoją drogą było na początku zaskakujące, porównując do polskich realiów, gdzie w większości miast są samodzielne punkty poboru krwi. Zostałem przyjęty w bardzo posh dzielnicy Londynu, w willi przypominającej te w Notting Hill, która w środku została zamieniona w luksusowe centrum medyczne. Musiałem poczekać ponad pół godziny w poczekalni, natomiast samo pobranie trwało kilka minut. Było jednak czuć, że to usługa typu “VIP”.

W naszym rozkładzie jazdy była także wizyta w nowym laboratorium medycznym naszego lokalnego partnera. Wymieniliśmy się wnioskami i doświadczeniami z naszych rynków zastanawiając się, jak możemy sobie wzajemnie pomóc i jeszcze na tym zarobić.

Cały lot powrotny z Londynu dyskutowaliśmy o naszych odczuciach. Doszliśmy do wniosku, że ten rynek wymagał zbyt dużo kapitału i czasu jak na nasze możliwości. Tak, można tutaj zarobić duże pieniądze, ale znacznie większe trzeba też włożyć. Szczególnie jeśli w grę wchodzi zbudowanie potrzeby i wyedukowanie użytkowników, którzy tradycyjnie nie są zainteresowani prewencją zdrowotną. Na początku 2023 roku było dla nas jeszcze za wcześnie na Londyn. Wróciliśmy więc do Polski z silną potrzebą znalezienia kolejnego celu.

Tymczasem praca nad Lably ostygła i się sprofesjonalizowała. Coraz więcej osób musiało być in the loop, nie dało się już “czytać sobie w myślach”, bo koszt błędu i jego odkręcenia stawał się zbyt wysoki. Weszliśmy więc w tryb tygodniowych sprintów, uruchomiliśmy Jirę i doprosiliśmy ludzi do Slacka, aby synchronizować nasze działania. 

Lably: Milano edizione

Naszym kolejnym celem został Mediolan, z podobnych powodów jak Londyn: mieliśmy tam już pierwsze kontakty z firmami medycznymi i partnera logistycznego. Wykonaliśmy także podobny zestaw analiz i wywiadów, z których wynikało, że Włosi mają zbliżone do nas podejście do zdrowia, ale są znacznie mniej pragmatyczni (prawdopodobnie ze względu na lepszą, mniej zmienną pogodę). Z drugiej strony Włosi to jednak szybko starzejące się społeczeństwo ze znacznie lepiej rozwiniętym systemem medycznym (ale mocno poobijanym po Covid-19). Z ciekawostek: Włosi są znani ze skracania dystansu społecznego we wszystkich obszarach życia, także w medycynie. Niemal każdy, z którym rozmawialiśmy miał bezpośredni kontakt do swojego lekarza na Whatsapp, wysyła mu życzenia świąteczne i konsultuje sytuacje rodzinne.

Zanim jednak wystartowaliśmy w Mediolanie postanowiliśmy przepisać praktycznie całość Lably na bardziej skalowalne rozwiązanie. Przede wszystkim zależało nam na sprawniejszym edytowaniu oferty, która powiększyła się kilkunastokrotnie. Poprawiliśmy kalendarz dodając proste zarządzanie dostępnością czasową z możliwością wybrania konkretnej godziny (do tej pory było to ustalane manualnie po rezerwacji) oraz uwaga… płatności online (do tej pory płatności odbywały się gotówką po pobraniu krwi). Poza tym dodaliśmy bardziej zaawansowaną analitykę produktową z możliwością analizy heatmap i lepszym zliczaniem konwersji. Lably zaczynało coraz bardziej przypominać uPacjenta, ale ze znacznie większą elastycznością, lepszym designem i bez długu technologicznego. 

Zaraz po zwodowaniu Lably w Mediolanie uruchomiliśmy kampanię performance marketingowe i obserwowaliśmy jak funnel konwersyjny nam się powoli zaczyna zapełniać. Te sesje zaczęły sięgać z każdym dniem coraz głębiej w proces, aż wreszcie pewnego dnia nastąpił pierwszy zakup! Koszyk był o podobnej wielkości jak w Polsce, ale z tą różnicą, że walutą jest euro, więc to tak jak byśmy zdobyli 4.5 klienta na lokalnym rynku!

To nam dało dowód, że nowa wersja Lably działa. Pierwszy krok za nami, ale pojawia się pytanie: czy to da się skalować?

Wnioski

Kilka miesięcy później, bogatsi o doświadczenia z lokalnego rynku B2C, Londynu i Mediolanu zrobiliśmy podsumowanie efektów. Niestety wnioski mieliśmy takie, że na polskim rynku nie jesteśmy w stanie wyjść z niszy premium, a nasza eksploracja rynków zachodnich, choć obiecująca, wymaga znacznie więcej czasu i funduszy. Owszem, rośliśmy szybko jak na normalną firmę, ale nie tak szybko, jak pierwotnie zakładaliśmy (i zakładali nasi inwestorzy). Dlatego postanowiliśmy przeprowadzić jeszcze jeden test w poszukiwaniu zaginionego PMF.

-==: KONIEC CZĘŚCI CZWARTEJ:==-