2022

Gratulacje z przeżycia najbardziej nieprawdopodobnego roku w naszej nowożytnej historii! Sami przyznajcie: czy był w Waszym świadomym życiu rok z większą liczbą wydarzeń? W każdym razie w mojej już 9 letniej kronikarskiej karierze (20212020, 2019, 2018, 2017, 2016, 2015, 2014, 2013) ten rok jest zdecydowanie „najciekawszy”.

Gdy już myślałem, że kurz osiadł i możemy rozpocząć odbudowywanie życia po pandemii, to wybuchła wojna tuż za granicą. Znów stolik z mozolnie układanymi puzzlami został przewrócony do góry nogami.

Poniżej najważniejsze puzzle, które w tym roku nie spadły na ziemię.

Ukraina

24 lutego rano dowiedziałem się, że Rosja zaatakowała Ukrainę. Potrzebowałem kilka godzin, aby zrozumieć, co to znaczy. Pamiętam, jak jakiś czas później, siedząc pod prysznicem, spanikowałem. Zacząłem się zastanawiać co zrobić, ile by ode mnie wymagało przetransportowanie się z rodziną do Portugalii na urlop z opcją pracy zdalnej. Następnego dnia staliśmy już w kolejce podobnie myślących ludzi pod urzędem wyrabiając brakujace dowody i paszporty całej rodzinie.

Pamietam, jak wyglądały moje spotkania w pracy i fundacji. Gdzieś, między słowami, ludzi mieli poczucie, że to wszystko co codziennie misternie budują to o kant dupy potłuc, bo zawsze może przyjść jakiś ork z karabinem czy rakietą i wszystko zrównać z ziemią. To jaki jest sens?

Mieszały mi się w głowie różne emocje. Z jednej strony poczucie szczęścia, że jestem po tej bezpiecznej stronie granicy, z drugiej przebłyski paniki, że to poczucie bezpieczeństwa jest iluzoryczne. Z innej wkurwienie na ludzi, którzy uważają, że mogą w imię jakichkolwiek idei podpisywać się pod mordowaniem innych, smutek myśląc o tych wszystkich przerażonych uchodźcach. Do tego dochodziło zmęczenie – przecież dopiero co odbiliśmy się od dna z COVIDem, a teraz kolejny kryzys.

Jednocześnie łapałem się małych promieni światła: spontanicznych akcji jak gdy TIR z owocami i warzywami, jadący do kijowskiego supermarketu zatrzymał się na Wilanowie, bo właściciele stwierdzili, że lepiej będzie wszystko sprzedać w Polsce, a za te pieniądze zawieźć materiały medyczne na front. To było piękne jak oddolnie wszyscy się zorganizowali i wykupili cały towar.

Jakiś czas później postanowiliśmy z Pauliną mocniej się zaangażować i dodaliśmy nasze miejsce do bazy tymczasowych noclegów dla uciekających rodzin. Jako pierwsza trafiła do nas rodzina z Zaporoża: mama z dwójką synów i kotem. Jechali 6 dni aby dotrzeć do Polski, opowiadali o lejach bombowych w drogach, samochodach w rowach i strachu jak im towarzyszył. 

Kilka dni później trafiła do nas mama z 10letnią córką z okolic Kijowa. Podczas alarmu bombowego schowali się w metrze i dostali możliwość ewakuacji. Mając tylko jedną torebkę skorzystali z okazji zostawiając wszystko za sobą (tata nie mógł, bo został powołany do służby). Pokazywali nam zdjęcia z wakacji, wspólne wycieczki i imprezy rodzinne – wtedy do nas dotarło, że ta rodzina jest zupełnie taka jak my. Równie dobrze to Paulina mogła tak uciekać z naszymi dziećmi na Zachód.

Poczułem się krucho.

Normalizacja normalizacji

Z każdym następnym tygodniem Rosjanie obrywali coraz mocniej. Strach ciągle był, ale idea niezwyciężonej rosyjskiej armii i geniuszu Putina się ulotniła. Łatwiej więc było sobie znormalizować sytuację, w ten sam sposób jak dziesiątki tysięcy ludzi umierających na COVID w 2021 roku.

Życie toczy się dalej. Trzeba funkcjonować, mimo dziesięciu miesięcy konfliktu tuż za naszą granicą. Jeść obiady, chodzić do pracy, jeździć na wakacje. Układać te puzzle jeden po drugim. Za każdym razem zaskakuje mnie jak elastyczni są ludzie w dostosowywaniu się do sytuacji. Jesteśmy prawdziwymi maszynami do adaptacji.

4 lata inwestowania

W 2018 zrobiłem pierwsze kroki inwestycyjne za namową mojego przyjaciela Przemka Gershmanna. Dałem sobie wtedy 4 lata, żeby ocenić efekty – teraz czas to sprawdzić.

Jest wiele sposobów, aby liczyć skuteczność inwestycji i ka`żdy ma jakąś swoją wadę. Poniżej jeden, który mi się wydaje najprzyjaźniejszy: „Ile obecnie warte jest moje pierwotnie zainwestowane hipotetyczne 10 tys dolarów”. Odpowiedź: prawie 15 tys dolarów. To daje 10% corocznego zwrotu. Dużo? Mało? Nie wiem, ale dla mnie wystarczająco bo pierwotnie wychodziłem z założeniem 6% rok do roku.

W tym czasie natomiast dużo się zadziało:

  • 3 miesiące po moich debiucie (kupiłem CDProjekt i ETF SP500) zaczął się krach 2018/2019. W skrajnym momencie byłem 10% pod wodą. Całkiem niezły początek przygody, co?
  • 2019 był bardzo łaskawy, niemal nieprzerwany rajd w górę, w którym dostarczałem nowej gotówki i kupowałem szeroki rynek. Wszystko pięknie rosło, nawet pod koniec roku, gdy zaczęły pojawiać się pierwsze sygnały o jakimś tajemniczym wirusie…
  • I wreszcie balonik pękł w połowie marca 2019. Patrzyłem z niedowierzaniem jak wszystkie indeksy pokazują się na czerwono a moje zyski wyparowały,
  • Z równie wielkim niedowierzaniem obserwowałem, co działo się dalej. Silny spadek był preludium do jeszcze większego rajdu w górę. Ja w ten rajd długo nie wierzyłem i to był mój (do tej pory) największy błąd,
  • Cieszyłem się jednak z akumulowanych przez te dwa lata akcji CDProjektu, które w grudniu 2020 przebiły 400zł/sztukę z okazji ciśnienia związanego z Cyberpunkiem. Dla mnie to już była przesada, więc po raz pierwszy zrobiłem prawdziwą redukcję portfela,
  • Miałem szczęście początkującego, bo kilka dni później CDP spadał aż do połowy wartości z 2022 (co wykorzystałem na powolne uzupełnianie, aby obniżyć sobie średnią cenę zakupu),
  • Największy portfel miałem na początku stycznia 2022, ale już w lutym zdecydowałem się zlikwidować 2/3 z niego i przeznaczyć na inną inwestycję,
  • I znów miałem szczęście, bo udało mi się dosłownie dni przed ogólnorynkową korektą pocovidową (a to jeszcze było przed agresją Rosji w Ukrainie)

Jak oceniam 4 lata inwestowania? Przede wszystkim muszę powiedzieć, że się myliłem: pierwotnie bałem się, że giełda to ruletka, która mnie wciągnie jak hazard. Możliwe, że tak może działać na innych, ale ja czuję się z giełdą kompatybilny – nie mam problemu z czekaniem i akumulowaniem. Nie czuję potrzeby szybkich ruchów i nie chcę walczyć z nudą. Filozoficznie pasuje mi najbardziej podejście Charliego Mungera: „kup i siedź na dupie”.

A na co poszły pieniądze ze zlikwidowanego portfela? Na wkład własny do kredytu hipotecznego.

Ja, rentier?

Rok temu pisałem, że rozważam pozagiełdowe inwestycje. Wtedy już byliśmy na etapie przyznanego kredytu hipotecznego, ale nie chciałem niczego zapeszać.

Moja rodzina i znajomi drapali się za głowę, gdy dowiedzieli się, że biorę kredyt na zakup mieszkania. Przez te wszystkie lata im przecież mówiłem, że nie chcę mieć na sobie tego ciężaru, a tymczasem ich tak zaskakuję.

To była jedna wyjątkowa okazja. Właściciele to nasi dobrzy znajomi, którzy wyprowadzają się poza miasto, znamy dobrze okolicę, znamy mieszkanie, mocno czujemy jego potencjał jako nieruchomość do wynajęcia i wiemy o nim zanim jeszcze trafi na szeroki rynek. Wygląda na to, że mogę tutaj zagrać w przyjemną grę, gdzie asymetria informacji jest po naszej stronie. Właśnie takie sytuacji szukałem, aby przechylić moje negatywne podejście do kredytu. Działaliśmy szybko, gdy zrozumieliśmy, że to dobry pomysł, a i tak cały formalności zajął nam 6 miesięcy.

Oczywiście inflacja w nas mocno uderzyła, ale już na etapie wyliczeń zakładałem, że musimy się przygotować na dwukrotnie wyższe raty. Skok stóp procentowych z 0.5% na ponad 6.5% i do tego inflacja z 4% na 18% nie była dla nas katastrofalny (ale tak czy inaczej ciągle mocno boli). Jeśli jednak patrzy się na perspektywę 20+ lat to uspokaja myśl, że te stopy będą się zmieniać jeszcze tyle razy, że ta obecna inflacja stanie się niemiłym wspomnieniem.

Razem z Pauliną mieliśmy pewną hipotezę inwestycyjną: chcieliśmy, żeby nasze mieszkanie na wynajem było przyjazne dla rodzin z dziećmi i zwierzętami (co w każdym podręczniku inwestora jest traktowane jako błąd). W efekcie warszawski rynek jest zalany metrażowo zoptymalizowanymi kawalerkami, które wyglądają super w Excellu i nie nadają się do prawdziwego życia. Poszliśmy pod prąd i w naszym anegdotycznym przypadku było warto – znaleźliśmy fajnych lokatorów już po tygodniu od puszczenia ogłoszenia.

Urlopowanie razem i osobno

W długi weekend majowy otworzyliśmy sezon urlopowy naszym campervanem wyprawą na wyspę Wolin. Przekraczając dumny znak mówiący że jesteśmy na wyspie to w sumie… nic się nie zmieniło. Nijak nie dało się odczuć, że jesteśmy na wyspie. Nie tak sobie to wyobrażałem w 6 klasie podstawówki na geografii! Niemniej sama możliwość pokazania po raz pierwszy Morza Bałtyckiego naszej córce, tak jak 4 lata wcześniej synowi to było miłe doświadczenie.

Pierwsze spotkanie córki z Morzem Bałtyckim

Nasz długi urlop zaczęliśmy pod koniec czerwca. Pierwszy etap to powolna podróży w stronę Beskidu Żywieckiego, nocując po drodze w okolicy Częstochowy.

Skalny labirynt w Błędnych Skałach

Następnie spędziliśmy tydzień w schronisku PTTK Przysłop, gdzie dzieci miały kolonie w trybie „razem ale osobno”: razem się spało, a później dzieci były porywane na serię tułaczek po lesie, budowy szałasów i przepraw przez strumyki. Z dala od miasta, ulic i samochodów dzieci szybko przechodzą w swój „dziki” styl życia: bieganie po polanach, kąpanie się w zimnej wodzie i walki na patyki.

W drugim tygodniu zjechaliśmy na dół do cywilizacji i później na zachód wzdłuż gór i w stronę Wrocławia.  

Okolice Warszawy

Na koniec wspólnego urlopu skoczyliśmy na last minute na Korfu, pobyć trochę sami i odpocząć od dzieci. To w sumie był mój pierwszy raz na all inclusive – poczułem co to znaczy sączyć (prawie bezalkoholowe) piwko w basenie.

Sezon zakończyliśmy wspólnym wypadem w cudowne okolice Olsztynka z naszymi kamperowymi znajomymi

Wspólnie i osobno

Naszym tegorocznym odkryciem były escape roomy. Zwiedziliśmy przez ostatni rok zarówno takie dla dorosłych (Powstanie Warszawskie, Katakumby) ale także dziecięce. Ciekawe jest to, że w Polsce mamy bardzo aktywną społeczność escaperoomowców, którzy umawiają się w całej Polsce na wspólne ich rozwiązywanie.

To, co Escape Roomy nam uświadomiły, to fakt, że ja i Paulina mamy zupełnie inaczej poukładane głowy. Ta neuroróżnorodność powoduje że dobrze się zgrywamy: ona łączy kropki, ja analizuje fakty. Ja idę od ogółu do szczegółu, ona odwrotnie. Świetnie się zgrywamy w takim zamkniętych przestrzeniach, w której celem jest dotarcie do mety.

Kontynuuję też moją tradycję wolnych czwartków. W ciągu tego roku miałem kilka projektów, którymi sobie je wypełniałem: jednym z nich było odwiedzenie wszystkich studyjnych kin w Warszawie, innym (obecnym) było przejście przez cały kurs nocode’u kupiony optymistycznie ponad rok temu.

Książki

To nie był dobry rok jeśli chodzi o czytanie książek. Finalnie nawet nie udało mi się dociągnąć do jednej książki na miesiąc, ale za to mam dużo rozpoczętych i nie skończonych pozycji (tutaj mój przegląd na Goodreads).

Dlaczego tak się stało? Było wiele powodów: mniej się przemieszczam po mieście więc mam mniej słuchania audiobooków. Poza tym czuję, że mój mózg znowu zaczął się odzwyczajać się od czytania papieru (zbyt szybko traci koncentrację). Powrót do papieru jest jak trening siłowy.

Niemniej dwie książki jednak szczególnie chciałbym wyróżnić. Pierwsza z nich to „Leviathan Falls” – dziewiąta, finałowa część serii Expanse. Ah, co to był za wspaniały świat, co za wielowymiarowe postaci i skala wydarzeń rozciągnieta na kosmologiczną skalę! Wychodzi na to, że przejście przez te wszystkie dziewięć części zajęło mi 4 lata. Ostatnia część dała mi to, czego potrzebowałem: mądre, nieśpieszne zakończenie. Oraz ogromny smutek że to już koniec.

Druga książka pochodzi z zupełnie innego obszaru: „Courage to be disliked”, o której już wspominałem w 2021. To światopoglądowy walec. Jest tam wiele interesując idei, ale najciekawsza dla mnie to myślenie wertykalne i horyzontalne. Ludzie myślący wertykalnie uważają, że są w ciągłej walce o status i pozycję w hierarchii. Ich cel to bronić swojej pozycji przed tymi niżej i ściągać w dół tych wyżej. W tym samym paradygmacie rozwijają się ich związki osobiste i rodzinne. Ludzie myślący horyzontalnie zakładają, że wszyscy są równi przez sam fakt istnienia. Jedyna droga do przodu jest możliwa, jeśli wszyscy ruszamy się do przodu. Nie trudno jest zobaczyć, kto z tych perspektyw jest psychologicznie i społecznie zdrowsza.

Misja na 2022: wytrenować znów mięsień czytania papierowych książek.

Gra w rodziców i dzieci

W tym roku mieliśmy podwójny kamień milowy: nasze młodsze dziecko poszło do przedszkola, a starsze do szkoły. To znów przewróciło do góry nogami rodzinną logistykę i jeszcze nie osiągnęliśmy domowej homeostazy.

Nasze dni są ciężke. Nie mamy buforów, bardzo łatwo cały nasz rodzinny domek z kart może przewrócić byle powiew zmiany w kalendarzach. Ta ciągła niepewność i konieczność bycia w kilku miejscach jednocześnie drenuje energetycznie i emocjonalnie. Oby to było warte swojej ceny.

Słuchając po raz któryś już zebranych wykładów Alla Wattsa trafiłem na moment o roli rodziców. Najpierw powinni skrupulatnie uczyć swoje dzieci grać w grę jakim jest życie: relacje, interakcje, komunikacje, kooperacje, konsekwencje – mają zrozumieć zasady, żeby szybko stanąć ma swoich społecznych nogach.

Ale! Przychodzi moment, gdy rola rodziców się zmienia i istotne staje się coś innego: uświadomienie dzieciom, że to wszystko to właśnie tylko gra. Ona odbywa się w naszych kolektywnych głowach. Nie da się w nią wygrać, bo zawsze jest ktoś wyżej, ktoś to ma więcej. Można jej stawić czoła dopiero jak się zrozumie, że nie ma sensu traktować jej poważnie. 

To jeszcze nie jest nasz moment, ale boję się, że nadejście wcześniej niż się spodziewam – bo ja sam nie potrafię tej gry przestać traktować serio. Jak więc móglbym nauczyć tego moje dzieci?

Nowa praca

Po urlopie rozpocząłem nową pracę w startupie uPacjenta założonego przez Dominika Swadźbę i Konrada Kargola. Samą usługę poznałem jeszcze w 2021, gdy odbilismy się od problemu pobrania krwi naszym dzieciom. Było to absolutnie niewykonalne w przychodni czy punkcie ze względu na stres i strach jakie wywoływały u dzieci.

Wtedy Paulina znalazła możliwość pobrania w domu właśnie dzięki uPacjenta. Pamiętam, że napisałem wtedy do Konrada, że uPacjenta robi fantastyczną robotę – nie da się opisać o ile lepiej jest mieć pobraną krew w domu, nawet dla dorosłego. To transformative experience.

Nie zmieniłem pracy ponieważ w poprzednim miejscu było mi źle. Wręcz przeciwnie: DobryMechanik dalej świetnie się rozwija. W uPacjenta jednak czuję, że mogę robić coś osobiście dla mnie ważnego. Zmniejszać ból, którego sam doświadczyłem. To zupełnie inny zestaw motywacji.

Paulina lubiła mi dogryzać przez ostatnie lata, że moje umiejętności powinny być wykorzystane na coś ważniejszego niż rozwożenie pizzy, zamawianie taksówek czy naprawy samochodów. Pokazywała mi jak dużo jeszcze jest do zrobienia tam, gdzie są „prawdziwe” problemy, jak w jej ulubionej branży ochrony zdrowia.

No to jestem. I plany mam ambitne.

Przynależność

Czasami myślę o moich potrzebach jak o baterii, które trzeba napełniać. Mam potrzebę ciszy i czasu dla siebie – żeby poczytać i pofilozofować. Mam potrzebę robienia sensownych rzeczy, które wnoszą innym ludziom wartość w życiu. Ale praca zdalna przyniosła mi nową potrzebę, lub odkryła taką, o której nie miałem pojęcia: potrzebę przynależności.

Lubię pracę zdalną, jak zapewne każdy introwertyk. Mój problem z nią polega jednak na tym, że zacząłem przez nią czuć samotność. Rozmawianie z ludźmi na płaskim ekranie nie ma tej samej „rozdzielczości” jak na żywo. Gdy siedzi się większość dnia przed płaskim ekranem to ciężko budować poczucie przynależności – do grupy czy idei.

Pracując w biurze spontaniczne spotkania i rozmowy dzieją się naturalnie. Pracując w domu trzeba je sobie samemu zorganizować, a to wymaga dodatkowej energii.

Ale to nie tylko przynależność do ludzi, to także przynależność do czegoś większego: życia, natury, idei. Ciągle coś robiąc, przemieszczając się z miejsca w miejsce, dążenie do kolejnego celu zaciemnia to poczucie po prostu „bycia”. 

Jeden z lepszych moich momentów w roku. Cały dzień siedziałem na werandzie, dzieci biegały po działce, przychodzili jedni ludzie, wychodzili inni. Nigdzie nie musiałem się śpieszyć. Lubie tak.

Siła i waga

To rok największego progresu mojej formy po katastroficznych latach pandemii. Kontynuowałem pracę nad siłą rozpoczęte w 2021 dochodząc do absurdalnych wyników (z perspektywy początków). Przebijałem cele jeden za drugim.

Okazało się że realne jest osiągnięcie 500 kilogramów w trójboju siłowym (suma rekordów z martwego ciągu, przysiadu ze sztangą i wyciskania na ławce). Faktycznie czułem się silny, z czego zdawałem sobie sprawę przy błahych okazjach jak przenoszenie mebli czy przemieszczenia się będąc obwieszonym dwoma bąbelkami.

Finalnie dotarłem do 455kg i faktycznie czułem że cel jest w zasięgu wzroku. Miałem jednak w planach jeszcze jeden cel: chciałem sprawdzić, czy faktycznie Intermittent Fasting jest uwagi.

IF zadziałało na mnie bardo dobrze (spadło mi ponad 10% wagi), ale efekt uboczny jest taki, że wraz ze spadkiem wagi spadła mi też siła. Teraz mozolnie próbuje zrównoważyć jedno z drugim.

W każdym razie w swoim życiu próbowałem już wielu systemów i diet i każda z nich miała w sobie wbudowany deal breaker: trzeba o niej pamiętać. Narzut pamiętania o tym co wolno a czego nie wolno… a do tego jeszcze liczenie kalorii. W dłuższej perspektywie to bardzo trudne to kontrolowania, szczególnie po całym dniu intelektualnego wysiłku.

Dlatego takim odkryciem było dla mnie IF: wystarczy zrezygnować ze śniadania i kolacji. Cała reszta to przypisy. Na początku było trudno, ale potrzebowałem tygodnia, aby się mentalnie przestawić. Później zobaczyłem, że to wręcz łatwiejsze niż moja dotychczasowy nie-system , bo rezygnując ze śniadania zyskuje sporo czasu rano i ograniczam liczbę podejmowanych decyzji o tym, co mam zjeść. Szczegółowo o IF rozpisał się Michał Sadowski tutaj.

Podsumowując

To był męczący rok. To był rok błyskawicznego przerażenia i podskórnego strachu. To był rok postępu i początku wątpienia w progres. To był rok nowych początków i konsekwencji. To był rok wielu wydarzeń i znurzenia. To rok, w którym było dużo dobrym lokalnych wiadomości, które toneły w globalnych problemach. To był rok bez wspólnego mianownika.

Gdzieś w środku wierzyłem, że jak już wynurzymy się covidowej zawieruchy będziemy mieć nowe otwarcie, nową rzeczywistość do zagospodarowania. Tymczasem dostaliśmy w nagrodę nowe problemy. A może zawsze tak było tylko mój wewnętrzny radar był nastawiony na inne rzeczy?

To był pierwszy rok, w straciłem swoją dotychczas niezachwiany optymizm co do przyszłości. W tym roku już nie czułem, że „będzie już tylko lepiej”. Nie wiem czy to kwestia mojej zmiany związanej z wiekiem (czy to już kryzys wieku średniego?) czy obiektywna sytuacja, ale martwiłem się w tym roku bardziej niż zwykle. 

Dwa lata pandemii, która płynnie przeszła w wojnę za naszą granicą przekierowały mój mózg na to, co mogę stracić zamiast na to, co mogę zyskać z czasem. Na początku tego wpisu napisałem, że znów ktoś mi przewrócił stolik z puzzlami. Ale to nie jest precyzyjne: Ja się boję, że patrząc jak inne stoliki obok się wywracają przyjdzie też czas na mój. A im więcej mam ułożonych puzzli, tym bardziej się boję.

Nie lubię tej perspektywy i chcę przeznaczyć kolejny rok, aby coś z tym zrobić.

To co mnie podtrzymuje przy duchu to świadomość, że „to też minie”, a po trudnych przeżyciach przychodzi nie tylko stres, ale także wzrost.

Niemniej: przydałby się rok jak za dawnych lat, kiedy nic się nie działo. Komu to przeszkadzało?

Pozostawiam Was z myślą na 2023 z kalendarza Loesje


2 komentarze do “2022”

  1. Cudowne podsumowanie jak co roku :).

    Jedyne, czego nie rozumiem, to po co robiłeś swojej głowie krzywdę nocodem? :P

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.