2022

Gratulacje z przeżycia najbardziej nieprawdopodobnego roku w naszej nowożytnej historii! Sami przyznajcie: czy był w Waszym świadomym życiu rok z większą liczbą wydarzeń? W każdym razie w mojej już 9 letniej kronikarskiej karierze (20212020, 2019, 2018, 2017, 2016, 2015, 2014, 2013) ten rok jest zdecydowanie „najciekawszy”.

Gdy już myślałem, że kurz osiadł i możemy rozpocząć odbudowywanie życia po pandemii, to wybuchła wojna tuż za granicą. Znów stolik z mozolnie układanymi puzzlami został przewrócony do góry nogami.

Poniżej najważniejsze puzzle, które w tym roku nie spadły na ziemię.

Ukraina

24 lutego rano dowiedziałem się, że Rosja zaatakowała Ukrainę. Potrzebowałem kilka godzin, aby zrozumieć, co to znaczy. Pamiętam, jak jakiś czas później, siedząc pod prysznicem, spanikowałem. Zacząłem się zastanawiać co zrobić, ile by ode mnie wymagało przetransportowanie się z rodziną do Portugalii na urlop z opcją pracy zdalnej. Następnego dnia staliśmy już w kolejce podobnie myślących ludzi pod urzędem wyrabiając brakujace dowody i paszporty całej rodzinie.

Pamietam, jak wyglądały moje spotkania w pracy i fundacji. Gdzieś, między słowami, ludzi mieli poczucie, że to wszystko co codziennie misternie budują to o kant dupy potłuc, bo zawsze może przyjść jakiś ork z karabinem czy rakietą i wszystko zrównać z ziemią. To jaki jest sens?

Mieszały mi się w głowie różne emocje. Z jednej strony poczucie szczęścia, że jestem po tej bezpiecznej stronie granicy, z drugiej przebłyski paniki, że to poczucie bezpieczeństwa jest iluzoryczne. Z innej wkurwienie na ludzi, którzy uważają, że mogą w imię jakichkolwiek idei podpisywać się pod mordowaniem innych, smutek myśląc o tych wszystkich przerażonych uchodźcach. Do tego dochodziło zmęczenie – przecież dopiero co odbiliśmy się od dna z COVIDem, a teraz kolejny kryzys.

Jednocześnie łapałem się małych promieni światła: spontanicznych akcji jak gdy TIR z owocami i warzywami, jadący do kijowskiego supermarketu zatrzymał się na Wilanowie, bo właściciele stwierdzili, że lepiej będzie wszystko sprzedać w Polsce, a za te pieniądze zawieźć materiały medyczne na front. To było piękne jak oddolnie wszyscy się zorganizowali i wykupili cały towar.

Jakiś czas później postanowiliśmy z Pauliną mocniej się zaangażować i dodaliśmy nasze miejsce do bazy tymczasowych noclegów dla uciekających rodzin. Jako pierwsza trafiła do nas rodzina z Zaporoża: mama z dwójką synów i kotem. Jechali 6 dni aby dotrzeć do Polski, opowiadali o lejach bombowych w drogach, samochodach w rowach i strachu jak im towarzyszył. 

Kilka dni później trafiła do nas mama z 10letnią córką z okolic Kijowa. Podczas alarmu bombowego schowali się w metrze i dostali możliwość ewakuacji. Mając tylko jedną torebkę skorzystali z okazji zostawiając wszystko za sobą (tata nie mógł, bo został powołany do służby). Pokazywali nam zdjęcia z wakacji, wspólne wycieczki i imprezy rodzinne – wtedy do nas dotarło, że ta rodzina jest zupełnie taka jak my. Równie dobrze to Paulina mogła tak uciekać z naszymi dziećmi na Zachód.

Poczułem się krucho.

Normalizacja normalizacji

Z każdym następnym tygodniem Rosjanie obrywali coraz mocniej. Strach ciągle był, ale idea niezwyciężonej rosyjskiej armii i geniuszu Putina się ulotniła. Łatwiej więc było sobie znormalizować sytuację, w ten sam sposób jak dziesiątki tysięcy ludzi umierających na COVID w 2021 roku.

Życie toczy się dalej. Trzeba funkcjonować, mimo dziesięciu miesięcy konfliktu tuż za naszą granicą. Jeść obiady, chodzić do pracy, jeździć na wakacje. Układać te puzzle jeden po drugim. Za każdym razem zaskakuje mnie jak elastyczni są ludzie w dostosowywaniu się do sytuacji. Jesteśmy prawdziwymi maszynami do adaptacji.

4 lata inwestowania

W 2018 zrobiłem pierwsze kroki inwestycyjne za namową mojego przyjaciela Przemka Gershmanna. Dałem sobie wtedy 4 lata, żeby ocenić efekty – teraz czas to sprawdzić.

Jest wiele sposobów, aby liczyć skuteczność inwestycji i ka`żdy ma jakąś swoją wadę. Poniżej jeden, który mi się wydaje najprzyjaźniejszy: „Ile obecnie warte jest moje pierwotnie zainwestowane hipotetyczne 10 tys dolarów”. Odpowiedź: prawie 15 tys dolarów. To daje 10% corocznego zwrotu. Dużo? Mało? Nie wiem, ale dla mnie wystarczająco bo pierwotnie wychodziłem z założeniem 6% rok do roku.

W tym czasie natomiast dużo się zadziało:

  • 3 miesiące po moich debiucie (kupiłem CDProjekt i ETF SP500) zaczął się krach 2018/2019. W skrajnym momencie byłem 10% pod wodą. Całkiem niezły początek przygody, co?
  • 2019 był bardzo łaskawy, niemal nieprzerwany rajd w górę, w którym dostarczałem nowej gotówki i kupowałem szeroki rynek. Wszystko pięknie rosło, nawet pod koniec roku, gdy zaczęły pojawiać się pierwsze sygnały o jakimś tajemniczym wirusie…
  • I wreszcie balonik pękł w połowie marca 2019. Patrzyłem z niedowierzaniem jak wszystkie indeksy pokazują się na czerwono a moje zyski wyparowały,
  • Z równie wielkim niedowierzaniem obserwowałem, co działo się dalej. Silny spadek był preludium do jeszcze większego rajdu w górę. Ja w ten rajd długo nie wierzyłem i to był mój (do tej pory) największy błąd,
  • Cieszyłem się jednak z akumulowanych przez te dwa lata akcji CDProjektu, które w grudniu 2020 przebiły 400zł/sztukę z okazji ciśnienia związanego z Cyberpunkiem. Dla mnie to już była przesada, więc po raz pierwszy zrobiłem prawdziwą redukcję portfela,
  • Miałem szczęście początkującego, bo kilka dni później CDP spadał aż do połowy wartości z 2022 (co wykorzystałem na powolne uzupełnianie, aby obniżyć sobie średnią cenę zakupu),
  • Największy portfel miałem na początku stycznia 2022, ale już w lutym zdecydowałem się zlikwidować 2/3 z niego i przeznaczyć na inną inwestycję,
  • I znów miałem szczęście, bo udało mi się dosłownie dni przed ogólnorynkową korektą pocovidową (a to jeszcze było przed agresją Rosji w Ukrainie)

Jak oceniam 4 lata inwestowania? Przede wszystkim muszę powiedzieć, że się myliłem: pierwotnie bałem się, że giełda to ruletka, która mnie wciągnie jak hazard. Możliwe, że tak może działać na innych, ale ja czuję się z giełdą kompatybilny – nie mam problemu z czekaniem i akumulowaniem. Nie czuję potrzeby szybkich ruchów i nie chcę walczyć z nudą. Filozoficznie pasuje mi najbardziej podejście Charliego Mungera: „kup i siedź na dupie”.

A na co poszły pieniądze ze zlikwidowanego portfela? Na wkład własny do kredytu hipotecznego.

Ja, rentier?

Rok temu pisałem, że rozważam pozagiełdowe inwestycje. Wtedy już byliśmy na etapie przyznanego kredytu hipotecznego, ale nie chciałem niczego zapeszać.

Moja rodzina i znajomi drapali się za głowę, gdy dowiedzieli się, że biorę kredyt na zakup mieszkania. Przez te wszystkie lata im przecież mówiłem, że nie chcę mieć na sobie tego ciężaru, a tymczasem ich tak zaskakuję.

To była jedna wyjątkowa okazja. Właściciele to nasi dobrzy znajomi, którzy wyprowadzają się poza miasto, znamy dobrze okolicę, znamy mieszkanie, mocno czujemy jego potencjał jako nieruchomość do wynajęcia i wiemy o nim zanim jeszcze trafi na szeroki rynek. Wygląda na to, że mogę tutaj zagrać w przyjemną grę, gdzie asymetria informacji jest po naszej stronie. Właśnie takie sytuacji szukałem, aby przechylić moje negatywne podejście do kredytu. Działaliśmy szybko, gdy zrozumieliśmy, że to dobry pomysł, a i tak cały formalności zajął nam 6 miesięcy.

Oczywiście inflacja w nas mocno uderzyła, ale już na etapie wyliczeń zakładałem, że musimy się przygotować na dwukrotnie wyższe raty. Skok stóp procentowych z 0.5% na ponad 6.5% i do tego inflacja z 4% na 18% nie była dla nas katastrofalny (ale tak czy inaczej ciągle mocno boli). Jeśli jednak patrzy się na perspektywę 20+ lat to uspokaja myśl, że te stopy będą się zmieniać jeszcze tyle razy, że ta obecna inflacja stanie się niemiłym wspomnieniem.

Razem z Pauliną mieliśmy pewną hipotezę inwestycyjną: chcieliśmy, żeby nasze mieszkanie na wynajem było przyjazne dla rodzin z dziećmi i zwierzętami (co w każdym podręczniku inwestora jest traktowane jako błąd). W efekcie warszawski rynek jest zalany metrażowo zoptymalizowanymi kawalerkami, które wyglądają super w Excellu i nie nadają się do prawdziwego życia. Poszliśmy pod prąd i w naszym anegdotycznym przypadku było warto – znaleźliśmy fajnych lokatorów już po tygodniu od puszczenia ogłoszenia.

Urlopowanie razem i osobno

W długi weekend majowy otworzyliśmy sezon urlopowy naszym campervanem wyprawą na wyspę Wolin. Przekraczając dumny znak mówiący że jesteśmy na wyspie to w sumie… nic się nie zmieniło. Nijak nie dało się odczuć, że jesteśmy na wyspie. Nie tak sobie to wyobrażałem w 6 klasie podstawówki na geografii! Niemniej sama możliwość pokazania po raz pierwszy Morza Bałtyckiego naszej córce, tak jak 4 lata wcześniej synowi to było miłe doświadczenie.

Pierwsze spotkanie córki z Morzem Bałtyckim

Nasz długi urlop zaczęliśmy pod koniec czerwca. Pierwszy etap to powolna podróży w stronę Beskidu Żywieckiego, nocując po drodze w okolicy Częstochowy.

Skalny labirynt w Błędnych Skałach

Następnie spędziliśmy tydzień w schronisku PTTK Przysłop, gdzie dzieci miały kolonie w trybie „razem ale osobno”: razem się spało, a później dzieci były porywane na serię tułaczek po lesie, budowy szałasów i przepraw przez strumyki. Z dala od miasta, ulic i samochodów dzieci szybko przechodzą w swój „dziki” styl życia: bieganie po polanach, kąpanie się w zimnej wodzie i walki na patyki.

W drugim tygodniu zjechaliśmy na dół do cywilizacji i później na zachód wzdłuż gór i w stronę Wrocławia.  

Okolice Warszawy

Na koniec wspólnego urlopu skoczyliśmy na last minute na Korfu, pobyć trochę sami i odpocząć od dzieci. To w sumie był mój pierwszy raz na all inclusive – poczułem co to znaczy sączyć (prawie bezalkoholowe) piwko w basenie.

Sezon zakończyliśmy wspólnym wypadem w cudowne okolice Olsztynka z naszymi kamperowymi znajomymi

Wspólnie i osobno

Naszym tegorocznym odkryciem były escape roomy. Zwiedziliśmy przez ostatni rok zarówno takie dla dorosłych (Powstanie Warszawskie, Katakumby) ale także dziecięce. Ciekawe jest to, że w Polsce mamy bardzo aktywną społeczność escaperoomowców, którzy umawiają się w całej Polsce na wspólne ich rozwiązywanie.

To, co Escape Roomy nam uświadomiły, to fakt, że ja i Paulina mamy zupełnie inaczej poukładane głowy. Ta neuroróżnorodność powoduje że dobrze się zgrywamy: ona łączy kropki, ja analizuje fakty. Ja idę od ogółu do szczegółu, ona odwrotnie. Świetnie się zgrywamy w takim zamkniętych przestrzeniach, w której celem jest dotarcie do mety.

Kontynuuję też moją tradycję wolnych czwartków. W ciągu tego roku miałem kilka projektów, którymi sobie je wypełniałem: jednym z nich było odwiedzenie wszystkich studyjnych kin w Warszawie, innym (obecnym) było przejście przez cały kurs nocode’u kupiony optymistycznie ponad rok temu.

Książki

To nie był dobry rok jeśli chodzi o czytanie książek. Finalnie nawet nie udało mi się dociągnąć do jednej książki na miesiąc, ale za to mam dużo rozpoczętych i nie skończonych pozycji (tutaj mój przegląd na Goodreads).

Dlaczego tak się stało? Było wiele powodów: mniej się przemieszczam po mieście więc mam mniej słuchania audiobooków. Poza tym czuję, że mój mózg znowu zaczął się odzwyczajać się od czytania papieru (zbyt szybko traci koncentrację). Powrót do papieru jest jak trening siłowy.

Niemniej dwie książki jednak szczególnie chciałbym wyróżnić. Pierwsza z nich to „Leviathan Falls” – dziewiąta, finałowa część serii Expanse. Ah, co to był za wspaniały świat, co za wielowymiarowe postaci i skala wydarzeń rozciągnieta na kosmologiczną skalę! Wychodzi na to, że przejście przez te wszystkie dziewięć części zajęło mi 4 lata. Ostatnia część dała mi to, czego potrzebowałem: mądre, nieśpieszne zakończenie. Oraz ogromny smutek że to już koniec.

Druga książka pochodzi z zupełnie innego obszaru: „Courage to be disliked”, o której już wspominałem w 2021. To światopoglądowy walec. Jest tam wiele interesując idei, ale najciekawsza dla mnie to myślenie wertykalne i horyzontalne. Ludzie myślący wertykalnie uważają, że są w ciągłej walce o status i pozycję w hierarchii. Ich cel to bronić swojej pozycji przed tymi niżej i ściągać w dół tych wyżej. W tym samym paradygmacie rozwijają się ich związki osobiste i rodzinne. Ludzie myślący horyzontalnie zakładają, że wszyscy są równi przez sam fakt istnienia. Jedyna droga do przodu jest możliwa, jeśli wszyscy ruszamy się do przodu. Nie trudno jest zobaczyć, kto z tych perspektyw jest psychologicznie i społecznie zdrowsza.

Misja na 2022: wytrenować znów mięsień czytania papierowych książek.

Gra w rodziców i dzieci

W tym roku mieliśmy podwójny kamień milowy: nasze młodsze dziecko poszło do przedszkola, a starsze do szkoły. To znów przewróciło do góry nogami rodzinną logistykę i jeszcze nie osiągnęliśmy domowej homeostazy.

Nasze dni są ciężke. Nie mamy buforów, bardzo łatwo cały nasz rodzinny domek z kart może przewrócić byle powiew zmiany w kalendarzach. Ta ciągła niepewność i konieczność bycia w kilku miejscach jednocześnie drenuje energetycznie i emocjonalnie. Oby to było warte swojej ceny.

Słuchając po raz któryś już zebranych wykładów Alla Wattsa trafiłem na moment o roli rodziców. Najpierw powinni skrupulatnie uczyć swoje dzieci grać w grę jakim jest życie: relacje, interakcje, komunikacje, kooperacje, konsekwencje – mają zrozumieć zasady, żeby szybko stanąć ma swoich społecznych nogach.

Ale! Przychodzi moment, gdy rola rodziców się zmienia i istotne staje się coś innego: uświadomienie dzieciom, że to wszystko to właśnie tylko gra. Ona odbywa się w naszych kolektywnych głowach. Nie da się w nią wygrać, bo zawsze jest ktoś wyżej, ktoś to ma więcej. Można jej stawić czoła dopiero jak się zrozumie, że nie ma sensu traktować jej poważnie. 

To jeszcze nie jest nasz moment, ale boję się, że nadejście wcześniej niż się spodziewam – bo ja sam nie potrafię tej gry przestać traktować serio. Jak więc móglbym nauczyć tego moje dzieci?

Nowa praca

Po urlopie rozpocząłem nową pracę w startupie uPacjenta założonego przez Dominika Swadźbę i Konrada Kargola. Samą usługę poznałem jeszcze w 2021, gdy odbilismy się od problemu pobrania krwi naszym dzieciom. Było to absolutnie niewykonalne w przychodni czy punkcie ze względu na stres i strach jakie wywoływały u dzieci.

Wtedy Paulina znalazła możliwość pobrania w domu właśnie dzięki uPacjenta. Pamiętam, że napisałem wtedy do Konrada, że uPacjenta robi fantastyczną robotę – nie da się opisać o ile lepiej jest mieć pobraną krew w domu, nawet dla dorosłego. To transformative experience.

Nie zmieniłem pracy ponieważ w poprzednim miejscu było mi źle. Wręcz przeciwnie: DobryMechanik dalej świetnie się rozwija. W uPacjenta jednak czuję, że mogę robić coś osobiście dla mnie ważnego. Zmniejszać ból, którego sam doświadczyłem. To zupełnie inny zestaw motywacji.

Paulina lubiła mi dogryzać przez ostatnie lata, że moje umiejętności powinny być wykorzystane na coś ważniejszego niż rozwożenie pizzy, zamawianie taksówek czy naprawy samochodów. Pokazywała mi jak dużo jeszcze jest do zrobienia tam, gdzie są „prawdziwe” problemy, jak w jej ulubionej branży ochrony zdrowia.

No to jestem. I plany mam ambitne.

Przynależność

Czasami myślę o moich potrzebach jak o baterii, które trzeba napełniać. Mam potrzebę ciszy i czasu dla siebie – żeby poczytać i pofilozofować. Mam potrzebę robienia sensownych rzeczy, które wnoszą innym ludziom wartość w życiu. Ale praca zdalna przyniosła mi nową potrzebę, lub odkryła taką, o której nie miałem pojęcia: potrzebę przynależności.

Lubię pracę zdalną, jak zapewne każdy introwertyk. Mój problem z nią polega jednak na tym, że zacząłem przez nią czuć samotność. Rozmawianie z ludźmi na płaskim ekranie nie ma tej samej „rozdzielczości” jak na żywo. Gdy siedzi się większość dnia przed płaskim ekranem to ciężko budować poczucie przynależności – do grupy czy idei.

Pracując w biurze spontaniczne spotkania i rozmowy dzieją się naturalnie. Pracując w domu trzeba je sobie samemu zorganizować, a to wymaga dodatkowej energii.

Ale to nie tylko przynależność do ludzi, to także przynależność do czegoś większego: życia, natury, idei. Ciągle coś robiąc, przemieszczając się z miejsca w miejsce, dążenie do kolejnego celu zaciemnia to poczucie po prostu „bycia”. 

Jeden z lepszych moich momentów w roku. Cały dzień siedziałem na werandzie, dzieci biegały po działce, przychodzili jedni ludzie, wychodzili inni. Nigdzie nie musiałem się śpieszyć. Lubie tak.

Siła i waga

To rok największego progresu mojej formy po katastroficznych latach pandemii. Kontynuowałem pracę nad siłą rozpoczęte w 2021 dochodząc do absurdalnych wyników (z perspektywy początków). Przebijałem cele jeden za drugim.

Okazało się że realne jest osiągnięcie 500 kilogramów w trójboju siłowym (suma rekordów z martwego ciągu, przysiadu ze sztangą i wyciskania na ławce). Faktycznie czułem się silny, z czego zdawałem sobie sprawę przy błahych okazjach jak przenoszenie mebli czy przemieszczenia się będąc obwieszonym dwoma bąbelkami.

Finalnie dotarłem do 455kg i faktycznie czułem że cel jest w zasięgu wzroku. Miałem jednak w planach jeszcze jeden cel: chciałem sprawdzić, czy faktycznie Intermittent Fasting jest uwagi.

IF zadziałało na mnie bardo dobrze (spadło mi ponad 10% wagi), ale efekt uboczny jest taki, że wraz ze spadkiem wagi spadła mi też siła. Teraz mozolnie próbuje zrównoważyć jedno z drugim.

W każdym razie w swoim życiu próbowałem już wielu systemów i diet i każda z nich miała w sobie wbudowany deal breaker: trzeba o niej pamiętać. Narzut pamiętania o tym co wolno a czego nie wolno… a do tego jeszcze liczenie kalorii. W dłuższej perspektywie to bardzo trudne to kontrolowania, szczególnie po całym dniu intelektualnego wysiłku.

Dlatego takim odkryciem było dla mnie IF: wystarczy zrezygnować ze śniadania i kolacji. Cała reszta to przypisy. Na początku było trudno, ale potrzebowałem tygodnia, aby się mentalnie przestawić. Później zobaczyłem, że to wręcz łatwiejsze niż moja dotychczasowy nie-system , bo rezygnując ze śniadania zyskuje sporo czasu rano i ograniczam liczbę podejmowanych decyzji o tym, co mam zjeść. Szczegółowo o IF rozpisał się Michał Sadowski tutaj.

Podsumowując

To był męczący rok. To był rok błyskawicznego przerażenia i podskórnego strachu. To był rok postępu i początku wątpienia w progres. To był rok nowych początków i konsekwencji. To był rok wielu wydarzeń i znurzenia. To rok, w którym było dużo dobrym lokalnych wiadomości, które toneły w globalnych problemach. To był rok bez wspólnego mianownika.

Gdzieś w środku wierzyłem, że jak już wynurzymy się covidowej zawieruchy będziemy mieć nowe otwarcie, nową rzeczywistość do zagospodarowania. Tymczasem dostaliśmy w nagrodę nowe problemy. A może zawsze tak było tylko mój wewnętrzny radar był nastawiony na inne rzeczy?

To był pierwszy rok, w straciłem swoją dotychczas niezachwiany optymizm co do przyszłości. W tym roku już nie czułem, że „będzie już tylko lepiej”. Nie wiem czy to kwestia mojej zmiany związanej z wiekiem (czy to już kryzys wieku średniego?) czy obiektywna sytuacja, ale martwiłem się w tym roku bardziej niż zwykle. 

Dwa lata pandemii, która płynnie przeszła w wojnę za naszą granicą przekierowały mój mózg na to, co mogę stracić zamiast na to, co mogę zyskać z czasem. Na początku tego wpisu napisałem, że znów ktoś mi przewrócił stolik z puzzlami. Ale to nie jest precyzyjne: Ja się boję, że patrząc jak inne stoliki obok się wywracają przyjdzie też czas na mój. A im więcej mam ułożonych puzzli, tym bardziej się boję.

Nie lubię tej perspektywy i chcę przeznaczyć kolejny rok, aby coś z tym zrobić.

To co mnie podtrzymuje przy duchu to świadomość, że „to też minie”, a po trudnych przeżyciach przychodzi nie tylko stres, ale także wzrost.

Niemniej: przydałby się rok jak za dawnych lat, kiedy nic się nie działo. Komu to przeszkadzało?

Pozostawiam Was z myślą na 2023 z kalendarza Loesje


2018

Tak jak rok, dwa, trzycztery i pięć temu piszę podsumowanie ostatnich 12 miesięcy. Zawsze, zanim zaczynam je pisać, czytam te poprzednie, aby wprowadzić się w odpowiedni stan.

Ciekawe jest obserwowanie siebie przez te lata – to jak niektóre rzeczy weryfikują się w czasie (moje plany i ich efekty) i moje postępy  (liczba przeczytanych książek rocznie). To mi pozwala myśleć o sobie dynamicznie, jako niekończące się work in progress. 

Zakresy

Poprzedni rok to praca nad siłą fizyczną. Chodziłem dużo i często na siłownię ćwicząc na własną rękę. Byłem zadowolony z efektów, ale dopiero treningi pod przewodnictwem personalnego trenera pokazały jak dużo jeszcze przede mną – nie w kwestii siły, ale zakresu ruchu i generalnej sprawności.

Weryfikując mój stan fizyczny dochodzę do wniosku, że mimo 33 lat na karku jestem prawdopodobnie w najlepszej formie w moim dorosłym życiu. Biegnij Warszawo w tym roku ukończyłem o 5 minut szybciej niż rok wcześniej, mam większe zakresy ruchu przy podnoszeniu ciężarów w granicach 80-90% maksymalnych gdy skupiałem się tylko na sile.

To bardzo satysfakcjonujące uczucie – pamiętam jak jeszcze dwa lata temu spisywałem siebie na sportowe „straty”.

Oczy i uszy

Mój tegoroczny plan zakładał przeczytanie 24 książek. Skończyłem na 25, co traktuję jak duży sukces. Aż 4 książki z tej grupy to twarde SF (mamy renesans!), 4 o zarządzaniu sobą i innymi, ale reszta to miks psychologii, historii, inwestowania oraz o godzeniu się ze śmiercią. Tutaj pełna lista.

Moja książką roku jest bez dwóch zdań „Elephant in the Brain” (moja recenzja). Wniosek, że mój mózg jest dupkiem będzie za mną chodziło długo…

Skoro już mówimy książkach to warto wspomnieć, że stała się rzecz, na którą czekałem od 3 lat – wygasły prawa do Mobile dla Menedżerów, więc mogłem ją upublicznić za darmo. Zawsze chciałem coś takiego zrobić! 

Jeśli chodzi o konsumpcję innych mediów to straciłem już całkowicie przyjemność w poszukiwaniu nowości i skakaniu z podcastu do podcastu, z artykułu do artykułu. Moją ulubioną audycją w 2018 był podcast „Slow Burn” – bardzo szczegółowa, powolna i dokładna dekonstrukcja afery Watergate, a w drugim sezonie impeachmentu Billa Clintona. Inne jak RFK Tapes i Crimetown to także powolne opowieści o specyficznych wycinkach historii, ale pieczołowicie i szczegółowo odtworzone. To dla mnie przeciwieństwo obecnych mediów, które są szerokie i płytkie. Znacznie większą satysfakcję daje wąskie i głębokie podejście.

Rutyny i systemy

Miałem silne postanowienie, że w tym roku jeszcze mocniej będę ograniczał social media. Tutaj jednak poległem – ten cyfrowy junk food wkradł się znów w moje życie niepostrzeżenie. Wróciłem do korzystania z laptopa i, zamiast od razu zablokować fejsa i okolice, mój gadzi mózg kazał mi spojrzeć tylko na chwilę… i temat mi zaczął wyciekać przez palce aż znów wróciłem do starego systemu w którym dowolna krótka przerwa wiązała się z przejrzeniem SM.

Na komórce walka była ciężka, ale najlepiej zadziałało wylogowanie się z kont połączone z blokadą domen na poziomie VPNa. Raz na jakiś czas jednak coś z fejsa było mi potrzebne (np. menu restauracji), logowałem się i zapomniałem wylogować… i znów wracała stara rutyna.

Nigdy nie miałem skłonności do nałogów, nic nie trzymało mnie wystarczająco mocno… aż do czasów Social Media. Szymon kiedyś porównał SM do papierosów ery Internetu – teraz już wiem dokładnie co miał na myśli.

Postanowiłem do problemu podejść systemowo – zaczynając od w sumie znanego mi już faktu, że moja motywacja i energia są ograniczone – nie jest niczym nadzwyczajnym panować nad swoimi słabostkami, gdy jest się wyspanym i spokojnym. Ale gdy się spieszę, stresuję i jestem głową gdzieś daleko to mózg automatycznie wybiera drogę na skróty.

Więc zamiast z nim walczyć postanowiłem grać pod niego i korzystać z jego słabości: staram się zmieniać moje otoczenie tak, aby pozytywne dla mnie zachowania były łatwiejsze, a te negatywne trudniejsze. Na przykład kupiłem sobie catering który przychodzi do mnie do domu i zabieram do pracy – żeby nie kusiło mnie chodzenie do okolicznych (kosztownych) restauracji lub fastfoodów; To, że mam trenera motywuje mnie, żeby stawiać się na miejsce i na czas – moje lenistwo miałoby konsekwencje nie tylko dla mnie; ustawiłem w telefonie tryb szarości, aby mniej patrzeć na jego ekran. Plus dziesiątki małych systemowych modyfikacji, aby osiągnąć lepsze rutyny.

Inna realizacja z tego roku to myślenie o swoim mózgu jak o narządzie, który przechodzi przez fazy: jest faza „szeroka” – eksploracja, zbieranie danych, rozważanie różnych ścieżek i strategii; jest też druga faza – „wąska” – koncentracja, egzekucja, aktywne ignorowanie szumu. Uczę się świadomie przełączać między nimi.

Nauka i praktyka

Moja mama lubi się mi przypominać, że jak byłem młodszy to zarzekałem się, że nigdy nie zostanę nauczycielem. Tymczasem coraz bliżej mi do tego.  Miałem w tym roku porcję niezwykle satysfakcjonujących wykładów i prezentacji – na UX Poland, na Auli, na SWPSie w Poznaniu i Gdańsku, Collegium Civitas w Warszawie.

Uczenie innych sprawia mi przyjemność, bo słysząc swoje własne wnioski mogę je doszlifowywać – jakaś niedostępna dla mnie część mojego myślenia wtedy się ujawnia i pozwala wyostrzyć argumenty. 

Z drugiej strony miałem dużo nauki, choć nieformalnej. Po stworzeniu finansowej siatki zabezpieczającej (zero kredytów, polisa posagowa, ubezpieczenie rodzinne, fundusz na czarną godzinę i bufor podatkowy) postanowiłem zacząć patrzeć w przyszłość i planować inwestycje w skali 20-30 lat. Po wielu lekturach i dyskusjach z Przemkiem zrozumiałem jaki jest mój profil ryzyka, czym jest IKE, IKZE, ETFy, jaki jest mój horyzont czasowy i jak chcę oszczędzać. Pierwsze ruchy poczynione. Pierwszych efektów spodziewam się za 2-3 lata.

Tabelka dzięki uprzejmości Przemka

Nowa praca

W drugiej połowie roku zmieniłem pracę. Skończyłem mój projekt w iTaxi oddając zupełnie nową wersję aplikacji, dokumentując całość w dłuuuugim wpisie. Sam projekt został wyróżniony w konkursie Dobry Wzór 2018 co, było dla mnie prawdopodobnie najważniejszą nagrodą w dotychczasowej karierze.

Gdy już mój wpis został opublikowany zdałem sobie sprawę, że ten rozdział jest w moim życiu zamknięty. Zbudowałem to, co chciałem, zostaje po mnie dobrze skoordynowany zespół pod świetnym przewodnictwem. Czas ruszać dalej.

Mniej więcej w tym czasie odezwał się do mnie Jarek Królewski z Synerise. Firma już kiedyś mi się obiła o uszy, ale w sumie tak jak wiele innych egzotycznych nazw z branży marketingu internetowego. Jednak to, co zobaczyłem i usłyszałem na naszym pierwszym spotkaniu przestawiło mi coś w głowie. Do tej pory nie wiem czy to co wspólnie robimy idzie bardziej w stronę Star Treka czy Star Wars, ale codziennie  z pierwszego rzędu widzę jak powstaje coś wielkiego.

To dla mnie też pierwsze doświadczenie w pracy z tak dużym, wielowymiarowym, heterogenicznym zespołem, a nawet zespołem zespołów. To lekcja pokory, moment, w którym na własnej skórze czuję z czym wiąże się strukturalne skalowanie organizacji – i z tym związane brak mentalnej przepustowości, żeby wiedzieć i rozumieć wszystkie procesy i zależności. Zdecydowanie poza moją strefą komfortu, ale z ogromnymi ambicjami i potencjałem.

Podróże

Zakynthos

Ten rok był pełen podróży – zawodowych jak i prywatnych, całkiem długim i szaleńczo krótkich. Dwa razy wyjechaliśmy rodzinnie na urlop: uciekliśmy przed końcówką polskiej zimy do Izraela odwiedzając przy okazji lokalną społeczność startupową. W drugiej połowie roku z kolei pojechaliśmy na prawdziwe, ordynarne polskie last minute do Grecji.

To kolejny rok, w którym nie było miesiąca bez wyjazdu. Jednak w tym roku zrobiłem chyba najbardziej szaloną rzecz do tej pory: poleciałem do Silicon Valley na weekend. Okazuje się, że to wcale nie taka najgorsza rzecz: to zbyt krótko, aby zaatakował jet lag a wystarczająco długo aby móc załatwić swoje sprawy. Ja dodatkowo lubię takie podróże: dają mi czas aby przemyśleć prywatne sprawy, napisać kawałek książki czy posprzątać zaległe sprawy z dala od codzienności.

Rodzina

O ile do tej pory dobrze się dogadywaliśmy z Pauliną na poziomie osobistym, tak ten rok pokazał, że potrafimy także zawodowo. Choć nie pracujemy razem, ani nawet w tej samej branży to jednak liczba wspólnych tematów rośnie coraz szybciej. Mimo tego, że jesteśmy już statecznym małżeństwem z dzieckiem to nasz romans intelektualny rozkwita z każdym rokiem.

Tam gdzie ja szukam systemów i zależności, Paulina widzi emocje i sytuacje. To co jest dla mnie błędem statystycznym dla niej jest fascynującą historią. Nauczyliśmy się uczyć od siebie, rozumieć swoje odmienne perspektywy i czerpać z nich niedostępną w inny sposób wiedzę. To nam daje partnerski, długotrwały związek.

Aula Polska #163, najpierw ja na scenie, później moja żona

Bycie tatą w trzecim roku życia Stasia to ciekawa droga. To czas socjalizacji, i budowy pierwszych przedszkolnych znajomości. Nasze dziecko zaczyna budować swój własny świat, do którego przestaję mieć dostęp jeśli mój syn mnie nie wpuści. A ja muszę nauczyć się to respektować. To negatywna strona uczenia samodzielności.

Z drugiej strony to czas mówienia „po co?” i  „dlaczego?”, nieskrywanej ciekawości świata i kreatywności. Uwielbiam te pytania i cieszę się, że mam cierpliwość aby szukać na nie zrozumiałych odpowiedzi. A później widzę, że procesuje te dane i próbuje je dopasować do reszty swoich doświadczeń z czego później powstają niesamowite konstrukcje – jak słomka do picia przymocowana do kombinerek jako jedyna sensowna metoda picia z butelki.

O ile wcześniej Staś z buzi mógł kogoś z nas przypominać, to teraz zdradza swoje podobieństwo w zachowaniu: podłapuje chętnie nasze powiedzonka i małe zachowania. Złapaliśmy się w tym roku kilkukrotnie nam tym, że mówi coś, czego nie powinien – aby chwilę później zorientować się, że my sami tak mówimy do zawsze. Dziecko jak lustro.

Podsumowując

Tegoroczne podróże, spotkania i książki udowadniają mi, że mój sposób interpretacji rzeczywistości to tylko jedna z możliwości – to konstrukt mojego ego, które usilnie stara mi wmówić, że ma monopol na prawdę… niebezpieczna myśl, ale warta odpowiedzialnego eksplorowania.

„Un”, Jumo

Działo się wiele rzeczy, które trzy, cztery lata temu uznałbym za spore osiągnięcia, ale z perspektywy codzienności wydają się takie oczywiste. Następny argument za tym, jak bardzo ego jest nienasycone i umniejsza to, co już mam a powiększa to, co dopiero chcę zdobyć. 

Końcówka tego roku sugeruje mi, że moje otoczenie będzie zamartwiać się  stanem świata – od globalnego ocieplenia, przez niebezpiecznych ludzi z władzą czy podstawy programowej w polskich szkołach. O ile te rzeczy są negatywne to jednak nie mogę się zgodzić z poglądem, że wszystko idzie do kosza i czeka nas marna przyszłość. Jako ludzie mamy taką perwersyjną przyjemność z narzekactwa i kochamy nasze czarnowidztwo – wzmacniane przez media i organizacje, które zyskują na straszeniu.

Tymczasem 2018 to rok to rok tylu wspaniałych rzeczy, o których w ogóle się nie słyszy. Przytłaczająca większość statystyk definiujących jakość i wolność życia na Ziemi się ciągle poprawia. Uratowaliśmy rekordową liczbę gatunków zwierząt przed wyginięciem, dziura ozonowa ciągle maleje i widać już na horyzoncie koniec tego problemu. Mi na to wszystko oczy otworzyła moja druga ulubiona książka tego roku: Factfulness Hansa Roslinga.

Jest znacznie lepiej niż nam wszystkim się wydaje. Taki też był dla mnie 2018 i mam nadzieję, że i taki będzie 2019. Katastrofy zapowiedziane rok temu się nie wydarzyły. Miejmy nadzieję, że zostały odwołane, a nie jedynie przesunięte w czasie. Pożyjemy zobaczymy!

2017

Zgodnie z wieloletnią już tradycją (2013, 2014, 2015, 2016) piszę podsumowanie ostatnich 12 miesięcy

Ciężary

Prawdopodnie jedną z najbardziej odczuwalnych zmian w tym roku było u mnie zainwestowanie czasu w siłownię i podnoszenie ciężarów. Z pominięciem dwóch dużych dziur związanych z wyjazdami ćwiczyłem siłowo 2-3 razy w tygodniu przez 9 miesięcy, a w szczycie formy udało mi się w martwym ciągu podnieść 142,5kg i 132,5kg w przysiadzie. Czuję z tego dużą satysfakcję i ciągle siedzą mi w głowie słowa Marka Rippertoe, który dobrze podsumowywuje także moje podejście:

„Physical strength is the most important thing in life. This is true whether we want it to be or not. As humanity has developed throughout history, physical strength has become less critical to our daily existence, but no less important to our lives. Our strength, more than any other thing we possess, still determines the quality and the quantity of our time here in these bodies.”

Jedyne zdjęcie na którym widać, że faktycznie coś podnoszę

Odcięcie

Drugą największą zmianą jaką odczułem w tym roku było odcięcie od (social) mediów. Zaczynałem od małych kroczków: zainstalowałem aplikację „Moment” sprawdzającą ile czasu spędzam na telefonie (wyszło 4-5h dziennie). Przeraziło mnie to odrobinę. Aby temu zaradzić zainstalowałem inną: „Freedom” – VPN, który pozwala filtrować w jakim czasie jakie aplikacje mają dostęp do Internetu (to taka kontrola rodzicelska nałożona na samego siebie). Odciąłem wszystkie serwisy newsowe, Youtube, Facebooka, Twittera, Amazona, Instagrama, Linkedina itd. Zaczynałem od kilku godzin dziennie, później robiłem sobie czas na media podczas lunchów w pracy. Teraz jestem na etapie, że w dni robocze mam blokadę 9:30-16:00 a w weekendy 12:00-19:00. Do tego w każdy wieczór między 20:00 a 21:00 – wtedy, gdy moje dziecko powinno (teoretycznie) zasypiać.

Cały czas czuję syndrom odstawienia, ale widzę w tym ruchu dużą wartość osobistą. Mam poczucie, że umiejętność odcięcia się od internetowego fastfoodu stanie się (staje się?) jakąś formą personalnej przewagi konkurencyjnej.

Smog

Co poszło nie tak? Największe pogorszenie mojego życia jakie odczułem to jakość powietrza w Warszawie i w sumie całej Polsce. Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że to nie jest nowy fenomen, ale w 2017 był dla mnie szczególnie istotny bo uświadomił mi, że wychodząc w zimę na spacer po stolicy zmuszam moje dziecko do biernego palenia kilku papierosów. Najbardziej frustruje mnie bezsilność. Co mogę zrobić? Wstawić kilka oczyszczaczy do domu i przeczekać najgorsze, ale przecież to nie rozwiązanie, bo problem jest systemowy.

Jeśli miałbym się wyprowadzać z Warszawy, to jedną z głównych motywacji byłaby jakość powietrza.

Książki

Zaużyłem ciekawą zmianę w moim guście książkowym: w tym roku pojawiły się na liście biografie (Halik, Lem, Sat-Okh). Niespodziewałem się, że zaczne czerpać przyjemność w głębokim poznawaniu życia konkretnych jednostek. Do tej pory interesowały mnie bardziej tematy makro (idee, procesy, systemy, ) a nie mikro. Nie wiem z czym to jest związane, może to próba odnalezienia się w świecie, w ktorym nie istnieje platoniczny puryzm? Ludzie-wzory mają swoje ciemne strony, ideały nie są idealne, a dobre intencje mają niezamierzone konsekwencje…

Podmywanie fundamentów

W zeszłym roku pisałem o tym, że buduje osobiste ideologiczne fundamenty. Ten rok z kolei to czas ich podmywania na kilku poziomach. Szymon (w ramach Otwieracza) od samego początku atakował moją wiarę w technologiczny solucjonizm, ale w tym roku trafiał bardzo celnie. Moja wiara w obiektywizm nauki została zweryfikowana przez NN Taleba, opisującego jak ludzie się kaleczą siebie i innych metodą naukową. Moja wiara w samokorekcyjny mechanizm systemów państwowych została nadszarpana przez obecną sytuacją polityczną.

Ostatecznie jednak uświadomiłem sobie jedną rzecz: „puryzm” nie istnieje, to pojęcie platoniczne. Nie ma złych i dobrych ludzi – spektrum jest znacznie szersze i wszyscy się na nim poruszamy świadomie i nieświadomie (to mi pokazują przeczytane biografie)

Mam więcej wątpliwości niż rok temu. Nie czuję jednak, aby to było złe. Choć posiadanie ich jest mentalnie nieprzyjemne (nic tak nie ułatwia życia jak fanatycznie niewzruszony światopogląd) to jednak traktuję to jako coś pozytywnego. Tegoroczne lektury dały mi do zrozumienia, że posiadanie wątpliwości jest potrzebne do rozwoju.

Ewolucja myślenia

2017 to był klejny rok mojej ewolucji myślenia o sobie w kontekście rozwoju zawodowego. Mam poczucie, że kontynuuje proces jednoczesnego pogłębiania, ale i uogólniania tego, co czuję, że: powinienem robić, wnosi wartość i przynosi mi satysfakcję.

Na początku moich podsumowań opisywałem siebie jako specjalistę od aplikacji mobilnych (o tym napisałem w końcu książkę). Moje wnioski i doświadczenia zacząłem przenosić na pole rozwoju produktów technologicznych, a teraz czuję, że powinienem skupić się konkretnie na polu metod podejmowania decyzji w zarządzaniu produktami technologicznymi. To jest sfera, która mnie w tym roku najbardziej interesowała: dlaczego konkretne firmy podejmują konkretne decyzje; co pcha ludzi w stronę strategii A a nie B; jak dobrze decydować w przypadku niepełnych danych; modele podejmowania racjonalnych decyzji; sposoby dekompozycji decyzji i tym podobne. Mam poczucie, że to otwiera przede mną nowe obszary i daje nowe narzędzia do pracy.

Bycie ojcem, cz. 2

Dwanaście miesięcy w życiu dziecka to bardzo długo, ale mi minęło bardzo szybko, bo nie ma tygodnia, aby mój syn nie nauczył się czegoś nowego. Niemal naocznie widać jak formują mu się nowe umiejętności kognitywne, katalog rozpoznawanych rzeczy i czynności, rozpoznawanie emocji, kontrolowanie własnego ciała czy umiejętność mówienia „nie” (to pierwsza oznaka samoświadomości i poczucia odrębności). Co to oznacza? Że mogę mu powiedzieć, żeby wyrzucił papierek do śmieci i to zrobi. I jestem z tego dumny.

Staram się ze Stasiem spędzać jak najwięcej czasu, ale ma to swoją drugą stronę: przestałem być właścicielem tego czasu. Coraz mniej udaje mi się „oszukiwać” – dać dziecku zajęcie i samemu się zrelaksować. Młody już to wyczuwa. I tutaj znów nauczka z pochopnego oceniania innych: bardzo mnie oburzało jak widziałem matki i ojców rozmawiających w kawiarniach, gdy dziecko ogląda bajkę na Youtube. Jak oni mogą tak olewać jego wychowanie? Teraz już wiem: może oni po prostu zrozumieli, że najpierw sami muszą się dobrze czuć, jeśli ich dziecko ma się dobrze czuć.

Miałem w tym roku kilka sytuacji, gdy na parę dni byłem daleko od Stasia. I, przyznam się szczerze, czekałem na te momenty bo „odzyskiwałem” mój czas. Jednak po maksymalnie dobie docierało do mnie tak mocne poczucie tęsknoty, że traciłem energię do robienia tych wszystkich rzeczy, które tak bardzo chciałem w spokoju zrobić (a nie jestem ckliwym człowiekiem). Najbliższa rzecz do jakiej mogę to porównać to syndrom sztokholmski. A może po prostu to zwyczajna bezinteresowna, organiczna miłość.

Podróże

Mój dysonans spowodował, że niemal zapomniałem jak dużo miejsc udało mi się w tym roku zobaczyć. Zaczynając od pierwszego wspólnego wypadu na narty do włoskiej Marillevy 1400 (najbardziej brutalny brutalizm architektoniczny jaki widziałem), chwilę później powrót do San Francisco znów na zaproszenie Google’a, wakacje w Toskanii z całą rodziną w miejscu tak pięknym, że do tej pory nie mogę uwierzyć. I końcówka roku odwiedziny u mojego studiującego brata w Holandii.

Większość tych podróży odbyła się ze Stasiem. Jesteśmy żywym przykładem, że z dzieckiem, nawet najmniejszym, da się podróżować.

Na opak

Jako, że czerpiemy z Pauliną przyjemność z robienia rzeczy na opak to postanowiliśmy z Pauliną wziąć ślub, rok po tym jak urodził nam się syn. Zamast robić z tego pompę zorganizowaliśmy małe wydarzenie dla najbliższych w parku. Czy to coś zmienia w naszym życiu? Nie. Czy było nam potrzebne? Nie. Czy było warto? Tak, i niebagatelną rolę miało w tym dla mnie to, że wyszliśmy poza schemat i stereotyp.

Widzę ostatnio wyjątkowo dużo plusów społecznego „przesunięcia fazowego”: robienia rzeczy nie w czasie, w innej skali, w odwrotnym kierunku, po sezonie, poniżej radaru, poza algorytmem. Poza satysfakcją osobistą są także plusy ekonomiczne: rzeczy są tańsze i łatwiej dostępne a infrastruktura nie jest rozgrzana do czerwoności. Polecam na przykład wypad na basen, gdy wszyscy stoją w kolejce po zakupy świąteczne.

Podsumowując

Zabawna sprawa, która w tym roku odkryłem: faktycznie jest lepiej niż uważam, że jest. Gdy siadałem do tego podsumowania myślałem, że w tym roku mało podróżowałem, a tymczasem wyjeżdżałem częściej niż raz w miesiącu. Myślałem, że siedzę ciągle nieruchomo w pracy a 5-7h w tygodniu spędzam na intensywnej aktywności fizycznej (nie licząc bieganiem za dzieckiem:). Byłem przekonany, że mam mało czasu na czytanie a przecież mam przeczytane 23 książki (4 więcej niż w 2016). Skąd ten dysonans?

2017 to rok, który potwierdza jeden z moich wcześniejszych wniosków: dorosłość dla mnie oznacza zrozumienie, że jest się częścią większej całości. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie ogromne wsparcie mojej wspaniałej żony, niekończącej się cierpliwości rodziców (i teściów!) i całej rzeszy ludzi, którzy czynnie i biernie pomagają mi realizować moje plany. Macie moją wdzięczność, nawet jeśli nie potrafię tego okazywać.

2018

Wchodziłem w 2017 rok zaniepokojony tym, co przyniesie nowy rok. Mam poczucie, że moje obawy są ciągle uzasadnione, ale odłożone na wysoką półkę. Mogą się zmaerializować, spaść i rozbić się z hukiem, ale to chyba jeszcze nie jest ten moment. Natomiast przyzwyczaiłem się, że one ciągle tam są i trzeba z nimi żyć.

Wchodzę w 2018 rok z poczuciem, że to nie będzie standardowy rok. Kilka osobistych i zawodowych inwestycji rozpoczętych we wcześniejszych latach może się w nim zrealizować co w połączeniu z sytuacją dookoła może mieć piorunujący efekt na życie moje i moich najbliższych.

Albo i nie. Przekonamy się!