iPad: ani rewolucja ani rozczarowanie (jeszcze)

Wczoraj, na pokazie możliwości iPada zorganizowanym przez Moje Jabłuszko i Macoscope, miałem okazję pobawić się kilka dłuższych chwil iPadem. Jako, że zostało już o nim napisane i powiedziane dużo (szczególnie polecam wnioski Andiego Ihnatko i Johna Grubera) to ja skupie się do wypunktowania kilku kwestii:

  • wyświetlacz jest piękny i ogromny,
  • urządzenie wcale nie jest ciężkie,
  • polskie czcionki to na razie mrzonka,
  • przewracanie kartek w iBooks jest niebezpiecznie realne (brakuje już tylko śladów używania jak w normalnych książkach)
  • aplikacje wydają się wykorzystywać tylko procent możliwości platformy
  • na klawiaturze pisze się pewnie i szybko
  • natywne aplikacje (notatki, kalendarz itp.) cierpią na brak pomysłu na wykorzystanie tak dużej powierzchni
  • wszystkie aplikacje z iPhone’a wyglądają na iPadzie beznadziejnie
  • odtwarzanie filmów i plików video jest płynne, wszystkie komendy super responsywne

Wnioski? Dopiero aplikacje pokażą jak duże możliwości może przynieść ze sobą iPad. Jak dla mnie jest to po prostu naczynie, które czeka na napełnienie.

Jeszcze jedna myśl mi się tłukła po głowie, gdy uruchomiałem poszczególne narzędziowe aplikacje: Aplikacja jest OSem. IM+ na przykład, zawiera w sobie nie tylko opcję przesyłania szybkich informacji, ale ma także mini przeglądarkę opartą na webkicie. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby dodać do tego jakiś szczątkowy system zarządzania i grupowania plików, dostęp do zewnętrznych usług, kolaboracje z aktywnymi userami i już mamy namiastkę systemu operacyjnego (z perspektywy użytkownika, a nie developera!) w jednej aplikacji. Jeden przycisk i już możemy odpalić inny OS – na przykład związany z mediami, grami, produkcją treści… W ten sposób nikomu nie jest już potrzebny multitasking.

Ważne Procedury

Janek napisał na swoim blogu o tym, że wystawienie zaświadczenia o zapłaconych odsetkach kredytu zajmuje mBankowi 20 dni roboczych (czyli miesiąc kalendarzowy). Ja z kolei zostałem niedawno poinformowany przez miłą przedstawicielkę Inteligo, że dodanie (dodanie! nie zmiana, nie usunięcie) numeru PESEL do mojego konta w tym banku zajmie… dokładnie miesiąc.

Zapytałem się dlaczego aż tyle – pani mi odpowiedziała: że to jedna z Ważnych Procedur, która musi być wykonana starannie. Co może być aż tak trudnego z wpisaniem do systemu krótkiego szeregu cyfr?

Dlaczego Wikileaks jest tak ważny

Internet daje wolność. Wolność do której się przyzwyczailiśmy zbyt szybko i łatwo. Zrobiliśmy to pochopnie, podchodząc do dostępu do sieci na równi z dostępem do elektryczności.

Ta wolność, jako dobro „publiczne” zdewaluowała się bardzo szybko. Co z tego, że mamy swobodę mówienia czegokolwiek, jak zazwyczaj mówimy o tym, co zrobił nasz kot, a najczęściej przekazywanymi drogą elektroniczną wiadomościami jest historia o 10 najśmieszniejszych psów na Youtube.

Może właśnie przez taką infantylność użytkowników Sieci jest w jakiś sposób dla niej zbawienna? Bo dzięki temu nie wypływają na powierzchnie treści ważne, mające prawdziwy wpływ na ludzkie działania – nie tylko na poziomie jednostek, ale całych narodów. Treści, które mogłyby skłonić władze do zakneblowania ostatniego źródła wolnej informacji jeszcze szybciej.

Po tym długim wstępie czas na tytułowy Wikileaks – serwis na którym każdy anonimowo (ale przy moderacji i walidacji autentyczności przez redaktorów) może zamieścić dokumenty, które są co najmniej tajne. Częściej super tajne. Trzech 3 lata działalności Wikileaks ponoć opublikowała więcej „przecieków” niż Washington Times przez 30 lat.

I nie chodzi tutaj o historie rodem z Jamesa Bonda, ale prawdziwe raporty tajnych służb, niepubliczne aneksy do umów międzynarodowych, przemilczane uzgodnienia polityków. Wikileaks jest dla mnie przykładem prawdziwej treści, idei równouprawnienia dostępu do informacji. Oczywiście można by dyskutować, czy totalna przejrzystość jest dobra czy zła (czy publikowanie tajnych dokumentów o ruchach wojsk w Afganistanie nie naraża ludzi na śmiertelne niebezpieczeństwo?), ale stoję na stanowisku, że racjonalne decyzje można podejmować dysponując maksymalnie dużą ilością informacji.

To jednak nie jest po drodze wspomnianym agencjom i rządom, których dokumenty publikowane są bez ich wiedzy i zgody na Wikileaks. Odsłania one bowiem drugą, o wiele mroczniejszą od publicznej, twarz władzy.

Najnowszy przykład to raport CIA, którego celem było oszacowanie poparcia społeczeństw Niemiec i Francji wobec amerykańskiej ofensywy w Afganistanie. Autorzy raportu bez obłudy (i mając całkowitą rację!) przekonują, że politycy europejscy są w stanie popierać działania wojenne (łącznie z wysyłaniem własnych kontyngentów) właśnie dlatego, że społeczeństwo ma to całkowicie gdzieś.

Oryginał dokumentu znajduje się tutaj. Warto przeczytać i dowiedzieć się co tak naprawdę dzieje się na świecie z perspektywy amerykańskich tajnych służb.

Wracając jednak do meritum – Wikileaks jest taki ważny, bo to właśnie serwery tego serwisu będą polem bitwy (w sumie: już są) między ludźmi a strukturami. Między prawem do wiedzy a obsesją tajności. W świecie, w którym żadna gazeta nie może być uznana za wiarygodne źródło wiadomości, Wikileaks stało się społecznym tajnym wywiadem.

Obawiam się jednak, że WikiLeaks upadnie. Prędzej czy później jego autorzy zostaną posądzeni o działania całkowicie nieakceptowalne społecznie (ulubią zagrywką jest w tym wypadku pornografia dziecięca – dotychczasowe plany zniszczenia Wikileaks, o ironio, także wyciekły). W sumie i tak już niewiele z serwisu pozostało. Ale im dłużej się utrzymuje, tym większa szansa na ziarno konstruktywnego sceptycyzmu zasianej w głowach Internautów.