You are not welcome among us

W 1996 roku w Davos John Perry Barlow napisał dokument, który okazał się proroczy pod tyloma względami, że aż wydaje mi się to podejrzane. Barlow, który sam siebie uważa za cyberlibertarianina (pamiętajcie, że w 1996 roku słowo „cyber” było ucieleśnieniem wszystkiego co ma związek z nowymi technologiami) przedstawił swoje podejście do tego czym będzie Internet i jakimi prawami ma się kierować (lub inaczej: jakich praw Internauci nie chcą). Nazwał swój tekst „A Declaration of Independence of Cyberspace” i, choć brzmi to bardzo pompatycznie, nie mogę się z tym nie zgodzić. Zresztą przekonajcie się sami (wyciąłem z oryginału fragment nawiązujący do ówczesnego stanu prawnego USA – tutaj oryginał):

Governments of the Industrial World, you weary giants of flesh and steel, I come from Cyberspace, the new home of Mind. On behalf of the future, I ask you of the past to leave us alone. You are not welcome among us. You have no sovereignty where we gather.

We have no elected government, nor are we likely to have one, so I address you with no greater authority than that with which liberty itself always speaks. I declare the global social space we are building to be naturally independent of the tyrannies you seek to impose on us. You have no moral right to rule us nor do you possess any methods of enforcement we have true reason to fear.

Governments derive their just powers from the consent of the governed. You have neither solicited nor received ours. We did not invite you. You do not know us, nor do you know our world. Cyberspace does not lie within your borders. Do not think that you can build it, as though it were a public construction project. You cannot. It is an act of nature and it grows itself through our collective actions.

You have not engaged in our great and gathering conversation, nor did you create the wealth of our marketplaces. You do not know our culture, our ethics, or the unwritten codes that already provide our society more order than could be obtained by any of your impositions.

You claim there are problems among us that you need to solve. You use this claim as an excuse to invade our precincts. Many of these problems don’t exist. Where there are real conflicts, where there are wrongs, we will identify them and address them by our means. We are forming our own Social Contract . This governance will arise according to the conditions of our world, not yours. Our world is different.

Cyberspace consists of transactions, relationships, and thought itself, arrayed like a standing wave in the web of our communications. Ours is a world that is both everywhere and nowhere, but it is not where bodies live.

We are creating a world that all may enter without privilege or prejudice accorded by race, economic power, military force, or station of birth.

We are creating a world where anyone, anywhere may express his or her beliefs, no matter how singular, without fear of being coerced into silence or conformity.

Your legal concepts of property, expression, identity, movement, and context do not apply to us. They are all based on matter, and there is no matter here.

Our identities have no bodies, so, unlike you, we cannot obtain order by physical coercion. We believe that from ethics, enlightened self-interest, and the commonweal, our governance will emerge . Our identities may be distributed across many of your jurisdictions. The only law that all our constituent cultures would generally recognize is the Golden Rule. We hope we will be able to build our particular solutions on that basis. But we cannot accept the solutions you are attempting to impose.

(…)

Your increasingly obsolete information industries would perpetuate themselves by proposing laws, in America and elsewhere, that claim to own speech itself throughout the world. These laws would declare ideas to be another industrial product, no more noble than pig iron. In our world, whatever the human mind may create can be reproduced and distributed infinitely at no cost. The global conveyance of thought no longer requires your factories to accomplish.

These increasingly hostile and colonial measures place us in the same position as those previous lovers of freedom and self-determination who had to reject the authorities of distant, uninformed powers. We must declare our virtual selves immune to your sovereignty, even as we continue to consent to your rule over our bodies. We will spread ourselves across the Planet so that no one can arrest our thoughts.

We will create a civilization of the Mind in Cyberspace. May it be more humane and fair than the world your governments have made before.

Davos, Switzerland

February 8, 1996

A teraz zapraszam do przypomnienia sobie co działo się miesiąc temu w ramach Rejestru Stron Zakazanych w Polsce, oraz wyroku sądu w sprawie pracowników włoskiego Google.

Prosument na świętej wojnie

Jason Calacanis jest w moim odczuciu jedną z najciekawszych osobistości rynku startupowego w USA. Swoja pozycje uzyskał po części dzięki niesamowitej pracowitości i uporowi (zasłynął swego czasu powiedzeniem, że zwalnia z pracy wszystkich, którzy nie są pracoholikami) ale także bardzo nieuczesanemu charakterowi.

Jeśli ktoś mu podpadnie i nie podporządkuje się jego zasadom zostaje zazwyczaj rozjeżdżany przez machinę skleconą z jego sympatyków, znajomych i przyjaciół. A każda z tych grup jest wyjątkowo wartościowa i składa się z wpływowych osobistości.

Calacanis nie ma problemu z mówieniem największym postaciom rynku technologicznego, że są idiotami i zachowują się jak małe dzieci (o ile mnie pamięć nie myli, to tylko w jednym odcinku swojego podcastu This Week in Startups obraził w ten sposób zarówno Marka Zuckerberga jak i Erica Schmidta). Nie ma też litości dla Steve’a Jobsa i NYT:

W jaki sposób uchodzi to wszystko Jasonowi na sucho? Bo jest rzeczywiście szczery, konkretny i i transparentny w swoich poglądach. Zuckerbergowi bowiem się należało – nazwał go głupim dzieciakiem, gdy okazało się, jak nieudolnie wprowadzono nowego zasady prywatności na Facebooku. Schmidtowi dostało się po głowie, gdy krytykował zwolenników anonimowości w Sieci.

Wracając jednak do Calacanisa i jego świętej wojny, którą wytoczył Keiretsu Forum. Keiretsu to coś na kształt naszego funduszu inwestycyjnego – z tym, że każdy, kto chce się przedstawić przed ściśle dobraną publicznością (w domyśle mają to być inwestorzy, ale zazwyczaj byli usługodawcy w postaci finansistów i prawników) musiał zapłacić za taką możliwość – i to kwoty w granicach 1 tys  dolarów!

Calacanis był tym oburzony i jego ADHD dało o sobie znać natychmiast: przyniósł ze sobą na czas nagrywania podcastu AK 47 i zadeklarował świętą wojnę wobec wszystkich instytucji, które wyłudzają pieniądze od startupowców. Siła oddziaływania Jasona i jego zwolenników była tak ogromna, że Keiretsu, wielka, dysponująca ogromnymi środkami instytucja (i przy okazji kilka mniejszych o podobnej zasadzie działania) musiały się zwinąć z rynku. To jednak mu nie wystarczyło – otworzył więc swoje własne konkurencyjne spotkanie VC, gdzie to inwestorzy płacą za stolik, a startupowcy przedstawiają swoje projekty za free.

Jason Calacanis jest przykładem na to, jak konsument (albo lepiej: prosument) ma siłę oddziaływania. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie rzuci się nagle na naszym rynku na nieuczciwe praktyki TPSA, Orange, Plusa, Ery czy innych molochów, ale słusznie ukierunkowany gniew Internautów potrafi zdziałać cuda – najlepszym tego przykładem jest działalność społeczności Wykopu, czy reakcja na „Nie przerabiam, nie kradnę” w wykonaniu Microsoft Polska.

Konsumenci, szczególnie ci, którzy korzystają z Sieci i znają swoją własną wartość robią coś więcej niż tylko głosują butami (klikami) – ale w momencie, gdy ktoś ich traktuje niepoważnie, są w stanie się odegrać – i to o wiele mocniej, niż ktokolwiek by się spodziewał. I nic, doskonały PR, specjaliści od negocjacji, cuda social media nie są w stanie pomóc, gdy taka „święta wojna” została wypowiedziana.

Gniew to wielka siła.

Układ nerwowy Internetu

Jedna z najbardziej dających do myślenia (choć lepsze byłoby angielskie określenie „mind boggling”) prezentacji na ostatniej Auli Polskiej należała do Jacka Artymiaka – doświadczonego developera m.in urządzeń mobilnych, obecnie promującego localolo.com

W całej swojej prelekcji Jacek umieścił kilka bardzo wartościowych myśli, które nie dają mi teraz spokoju (klasyczny efekt „o kurde, dlaczego ja na to sam nie wpadłem”).

Nowa komunikacja maszyn. Jacek wysunął odważną tezę, że rewolucja Twittera i (ćwierć rewolucja) Blipa to jedynie faza rozwoju czegoś, co można nazwać układem nerwowym Sieci. Pierwszy raz tego typu sformułowanie usłyszałem w jednym z podcastów Leo Laporte’a (prawdopodobnie był to TWiT), który stwierdził, że to Twitter jest obecnie jego źródłem newsów (sidenote: tutaj przychodzi mi pomysł na jeszcze jeden temat, który chcę poruszyć w przyszłości: wykorzystywanie innych ludzi jako własnych filtrów informacji). Wracając jednak do tematu- Jacek mówi, że niczym nowym jest to, że to ludzie „mikrokomunikują” się ze sobą – prawdziwą nowością jest włączenie do tej globalnej konwersacji maszyn- na tych samych prawach. Choć brzmi to teraz trochę ironicznie, często informacje przekazywane przez zaprogramowane maszyny bywają ciekawsze od ciągłych repostów żywych organizmów. Jacek mówił o TowerBridge i Lufiewkrzokach, a ja od siebie dodam tylko tweetującą roślinkę czy Big Bena.

Komunikacja bez uczestnictwa. Inna myśl przekazana przez Jacka dotyczyła nowego poziomu komunikacji – jeszcze nie wiem jak ją nazwać, ale chyba można śmiało powiedzieć, że to komunikacja rozszerzona. Dlaczego?

Bo rozszerza obecne metody wymiany informacji – mamy mowę, pismo (i pochodne: sms, mail, IM, mikroblogi), gesty, ekspresję twarzy itd. Te wszystkie formy są intencjonalne: komunikujemy się wtedy, kiedy chcemy.

Jacek natomiast stwierdził, że czeka nas nowa kanał przekazywania informacji: bo komunikatem jest także to, gdzie jesteśmy (geolokalizacja), jak szybko  (akcelerometry) i w którym kierunku (cyfrowe kompasy) się przemieszczamy, jakie mamy tętno (fitbit), jak śpimy (wakemate), a nawet ile ważymy (withings).

To nie jest pieśń przyszłości – są już systemy, które te dane pobierają – brakuje jeszcze (o ile mi wiadomo) jednego miejsca, w którym te wszystkie metadane będą gromadzone (czy będzie to Twitter?). Nie wierzycie? iPhone na GPS, kompas cyfrowy i akcelerometr, trzy następne urządzenia są już do kupienia w USA. Każde z nich dzięki wifi może być w każdej chwili online (i tweetować).

Co prowadzi nas do ostatniego wniosku: po co ktokolwiek miałby to robić? I tutaj pojawia się ostatnia i konkludująca myśl: Inwigilacja dobrowolna. Userzy chcą być śledzeni, mierzeni, badani, profilowani – bo czują, że coś na tym zyskują. W zamian za obdarcie ich z części prywatności (sidenote: temat prywatności i Facebooka też jest na liście moich tematów) uzyskują lepsze dopasowanie do ich własnych preferencji. Pierwszym z brzegu przykładem niech będzie chociażby filtrowanie wiadomości w Google w zależności od lokalizacji użytkownika.

Poza tym, mamy jeszcze efekt marchewki (bez kija, na szczęście) – doskonałe przykłady to Gowalla, MyTown i FourSquare – im częściej korzystasz z tych aplikacji w swoich ulubionych miejscach, tym więcej wirtualnych nagród (tarcze, gwiazdki itp.) otrzymujesz. Cytując (z pamięci) Jacka:

Autorom tych aplikacji udało się to, czego nie mogli dokonać ani MO ani partia, ani administracja publiczna – zmusić obywateli do meldowania się.

ps. sądzę, że kilku osobom to umknęło, ale Jacek powiedział jeszcze mimochodem, że za dwa lata będzie więcej telefonów z Androidem niż iPhone’ów. Obawiam się, że może mieć rację.