Długie ogony

Jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia o długim ogonie jako czymś jednoznacznie pozytywnym.

Długi ogon daje nadzieje na znalezienie sobie niszy, która jest zbyt mała dla wielkich danego rynku, aby była interesująca, ale wystarczająco duża, aby zwalidować nową ideę biznesową bez realnej konkrencji. Mikrodziałalności mogą nawet nigdy z takiej niszy nie wyjść i ciągle satysfakcjonująco funkcjonować dzięki katalizującej roli Internetu i postępującemu minimalizowaniu kosztów marginalnych.


Długie ogony mają jednak swoją drugą stronę. Takiemu rozkładowi ulegają także elementy, których (technologiczna) obsługa może być nieproporcjonalnie kosztowna. Obsługa niezwykle rzadkiej kombinacji systemu operacyjnego i przeglądarki w najlepszym przypadku wymaga podobnego nakładu czasu co najpopularniejszej kombinacji, ale nie będzie generować podobnej liczby zamówień. W gorszych przypadkach problemy z replikacją błędów, przestarzałą technologią i dziurawą dokumentacją spowobują niepotrzebne marnotrawienie budżetu w imię pogoni za perfekcyjnym, „bug-free” produktem, który zadowoli 100% użytkowników. 

Z mojego doświadczenia wynika, że lepiej jest okresowo odcinać 20% „złego” ogona użytkowników i tak zaoszczędzone środki przeznaczyć na bardziej perspektywiczne działania. Wspomniane 20% użytkowników w większości nawet nie zauważy, że coś się zmieniło – ich przywiązanie do naszego produktu i tak jest iluzoryczne.

Z tej perspektywy arbitraż między „dobrymi” (koncentracja) i „złymi” (obcinanie) długimi ogonami wydaje się być dobrym sposobem na minimalizację długu technologicznego w organizacji.

Proces

Zaczyna się od zauroczenia. Taka mała aplikacja na takim mały urządzeniu i tyle potrafi! Naprawdę żyjemy w przyszłości.

Później przychodzi zachwyt nad formą. Ja też chciałbym móc robić takie piękne rzeczy!

Następnie jest refleksja: piękno to nie wszystko, co przyciąga – to, co widzę jest takie nowe… a jednak takie znajome i łatwe w użyciu.

Pojawiają się pytania: mnóstwo ludzi musiało przeznaczyć mnóstwo czasu, żeby to wszystko tak spójnie i logicznie wyglądało. Jak się zorganizowali? Czy im się to opłaciło? Jakie napotkali problemy?

I na koniec jest poczucie, że to wszystko z czegoś wynika. Ktoś przewidział, że to mi się spodoba  –  mi i setkom, tysiącom, milionom ludzi na całym świecie. Ktoś uznał, że tak zbuduje swoją przewagę nad rynkiem. Ktoś to policzył, sprawdził, ustalił strategię i wprowadza w życie.

No bullshit

Piszę książkę dla profesjonalistów, którzy cenią swój czas, rozpoznają ściemę i nie lubią tracić czasu. Chcą za to nauczyć się wartościowych rzeczy.

Aby im to zapewnić chcę, aby Mobile dla Managerów był oparty o dwie zasady:

1. Szczerość – piszę o tym co wiem i czego doświadczyłem,

2. Transparetność – udostępniam moje sposoby, procesy i źródła.

Dzięki temu wiem, gdzie postawić granicę między wartością a szumem. Jeśli nie mogę być szczery lub transparentny wobec tego co napisałem – wyrzucam to z książki.

Fakty, opinie i punkty widzenia

Bardzo łatwo dzisiaj pomylić fakty z opiniami. Opinia jest krzykliwa, kolorowa, zauważalna. Fakt jest chłodny i ostateczny. Coraz mniej potrzebujemy faktów, bo nasze potrzeby nasycają opinie. Opinie są jak fastfood.

Pisanie spowodowało, że musiałem zdekonstruować moje doświadczenia i wnioski. Robiąc to zacząłem zdawać sobie sprawę, jak wiele z nich to subiektywne odczucia a nie obiektywne fakty.

Będąc uczestnikiem opisywanych procesów, mogę jedynie starać się być obiektywny, ale nigdy nie mogę tego zapewnić. Zbyt łatwo nasycam się subiektywnym fastfoodem.

Szczerość i transparentność pozwala mi z tym walczyć.

Hej koleś!

Wierzę, że dzieląc się z Wami tym, co robię, poddaję się Waszemu krytycznemu spojrzeniu i że nie będziecie się powstrzymywać przez powiedzeniem mi „Hej koleś, X robi się zupełnie inaczej!” gdy zobaczycie, że piszę bzdury.

Nigdy nie potrafiłem kodować, więc nie będę o tym pisał, choć parafrazując kilka źródeł branżowych mógłbym zrobić z tego dodatkowy rozdział.

Mam zmysł wizualny i doceniam dobrą kompozycję, ale zawsze wolałem współpracować z utalentowanym grafikiem niż samemu siedzieć w programach graficznych. Dlatego nie będzie w książce tipsów jak nazywać warstwy w Photoshopie.

Chcę, żebyście to wszystko wiedzieli, bo łatwo się zapędzić w egocentryzm i „eksperckość”, której nikt nie chcę walidować. A ja chcę, żebyście patrzyli mi na ręce.

To mi daje jasne zasady i granice tam, gdzie fakty mylą się z opiniami.