Układ nerwowy Internetu

Jedna z najbardziej dających do myślenia (choć lepsze byłoby angielskie określenie „mind boggling”) prezentacji na ostatniej Auli Polskiej należała do Jacka Artymiaka – doświadczonego developera m.in urządzeń mobilnych, obecnie promującego localolo.com

W całej swojej prelekcji Jacek umieścił kilka bardzo wartościowych myśli, które nie dają mi teraz spokoju (klasyczny efekt „o kurde, dlaczego ja na to sam nie wpadłem”).

Nowa komunikacja maszyn. Jacek wysunął odważną tezę, że rewolucja Twittera i (ćwierć rewolucja) Blipa to jedynie faza rozwoju czegoś, co można nazwać układem nerwowym Sieci. Pierwszy raz tego typu sformułowanie usłyszałem w jednym z podcastów Leo Laporte’a (prawdopodobnie był to TWiT), który stwierdził, że to Twitter jest obecnie jego źródłem newsów (sidenote: tutaj przychodzi mi pomysł na jeszcze jeden temat, który chcę poruszyć w przyszłości: wykorzystywanie innych ludzi jako własnych filtrów informacji). Wracając jednak do tematu- Jacek mówi, że niczym nowym jest to, że to ludzie „mikrokomunikują” się ze sobą – prawdziwą nowością jest włączenie do tej globalnej konwersacji maszyn- na tych samych prawach. Choć brzmi to teraz trochę ironicznie, często informacje przekazywane przez zaprogramowane maszyny bywają ciekawsze od ciągłych repostów żywych organizmów. Jacek mówił o TowerBridge i Lufiewkrzokach, a ja od siebie dodam tylko tweetującą roślinkę czy Big Bena.

Komunikacja bez uczestnictwa. Inna myśl przekazana przez Jacka dotyczyła nowego poziomu komunikacji – jeszcze nie wiem jak ją nazwać, ale chyba można śmiało powiedzieć, że to komunikacja rozszerzona. Dlaczego?

Bo rozszerza obecne metody wymiany informacji – mamy mowę, pismo (i pochodne: sms, mail, IM, mikroblogi), gesty, ekspresję twarzy itd. Te wszystkie formy są intencjonalne: komunikujemy się wtedy, kiedy chcemy.

Jacek natomiast stwierdził, że czeka nas nowa kanał przekazywania informacji: bo komunikatem jest także to, gdzie jesteśmy (geolokalizacja), jak szybko  (akcelerometry) i w którym kierunku (cyfrowe kompasy) się przemieszczamy, jakie mamy tętno (fitbit), jak śpimy (wakemate), a nawet ile ważymy (withings).

To nie jest pieśń przyszłości – są już systemy, które te dane pobierają – brakuje jeszcze (o ile mi wiadomo) jednego miejsca, w którym te wszystkie metadane będą gromadzone (czy będzie to Twitter?). Nie wierzycie? iPhone na GPS, kompas cyfrowy i akcelerometr, trzy następne urządzenia są już do kupienia w USA. Każde z nich dzięki wifi może być w każdej chwili online (i tweetować).

Co prowadzi nas do ostatniego wniosku: po co ktokolwiek miałby to robić? I tutaj pojawia się ostatnia i konkludująca myśl: Inwigilacja dobrowolna. Userzy chcą być śledzeni, mierzeni, badani, profilowani – bo czują, że coś na tym zyskują. W zamian za obdarcie ich z części prywatności (sidenote: temat prywatności i Facebooka też jest na liście moich tematów) uzyskują lepsze dopasowanie do ich własnych preferencji. Pierwszym z brzegu przykładem niech będzie chociażby filtrowanie wiadomości w Google w zależności od lokalizacji użytkownika.

Poza tym, mamy jeszcze efekt marchewki (bez kija, na szczęście) – doskonałe przykłady to Gowalla, MyTown i FourSquare – im częściej korzystasz z tych aplikacji w swoich ulubionych miejscach, tym więcej wirtualnych nagród (tarcze, gwiazdki itp.) otrzymujesz. Cytując (z pamięci) Jacka:

Autorom tych aplikacji udało się to, czego nie mogli dokonać ani MO ani partia, ani administracja publiczna – zmusić obywateli do meldowania się.

ps. sądzę, że kilku osobom to umknęło, ale Jacek powiedział jeszcze mimochodem, że za dwa lata będzie więcej telefonów z Androidem niż iPhone’ów. Obawiam się, że może mieć rację.