Gorączka liczenia siebie

Czerpię ogromną przyjemność z obliczania i szacowania rzeczy, ludzi i działań. Nie wiem do końca skąd to się wzięło, ale pasuje do mojego sceptycznego (o tego) podejścia do życia i jest doskonałym zajęciem umysłowym. (Jest coś fajnego w obliczaniu na kolanie, ile budka z goframi na Helu wyciąga w sezonie zysku i po jakim czasie ma break-even na podstawie przepływu klientów w ciągu 30 minut – nawet jeśli to zupełnie dalekie od rzeczywistości.)

W końcu jeśli coś da się policzyć to znaczy, że można to ulepszyć.

Dlatego ogromnie mnie cieszy obecna gorączka na obliczanie siebie pod każdym kątem. W sumie to nie jest nowy trend, bo wszystkie diety, plany treningowe, systemy oszczędzania zaczynają się od określenia sytuacji zastanej (czyli obliczenia obwodu w pasie, czasu na 5K i budżetu domowego), ale wreszcie mamy narzędzia, aby nasze życie policzyć biernie, w miarę dokładnie małym i małym kosztem finansowym i czasowym.

Od dwóch miesięcy, inspirując się wpisem Stephena Wolframa „Personal Analytics of My Life” wprowadzam nowe narzędzia, które trackują moją aktywność. Niesamowitych rzeczy można się o sobie dowiedzieć dzięki nim – rzeczy, które uciekają świadomości podczas rutynowego życia.

Timing trackuje całą moją aktywność na komputerze z podziałem na poszczególne programy. Wiem z niego, że w czerwcu 2012 miałem włączony i aktywny Chrome przez 96 godzin, a pisanie maili zajęło mi 23 godziny. Średnio tygodniowo spędzam przed włączonym komputerem 42 godziny.  To mnie cieszy, bo spodziewałem się, że będzie znacznie więcej.

Gmail Meter daje mi dane o wykorzystaniu maila, ale to tylko częściowo, bo nie uwzględnia kont firmowych (ale wiem stąd, że średnia długość wiadomości w czerwcu w moim inboksie to 511 słów i przeprowadziłem 771 konwersacji). Szukam dobrego narzędzia, które w podobny sposób zanalizuje moje todosy i kalendarze.

Nike+ (a teraz Endomondo) mówi mi, że średnio w tygodniu biegam 19.5km co zajmuje mi, także w skali tygodnia, 2h30min. Czyli tygodniowo dwa razy więcej czasu spędzam odpisując na maile niż na bieganiu.

Teraz dodałem do tego jeszcze jeden element, którym kiedyś się pasjonowałem: finanse. Wróciłem do Kontomierza, uploadowałem moją historię finansową i tutaj też pojawiły się rzeczy, które w moim odczuciu wyglądały zupełnie inaczej. Nagle okazało się, że miesięcznie tylko 6% moich wydatków to   puby, restauracje i kawiarnie (spodziewałem się co najmniej dwa razy więcej!) natomiast 8% to książki, gry i inna płatna kultura.

Spytacie po co mi te (i tym podobne) dane? Pojedynczo nie dają zbyt dużo, ale przy odpowiedniej skali pozwalają odkryć siebie – na nowo. To trochę jak wyjście z własnej skóry i potraktowanie siebie jako policzalnego (poczytalnego?) obiektu.

A skoro coś da się policzyć to znaczy, że można to ulepszyć.