Jeden z najwiekszych problemów jakie frustrują produktowców jest deklarowanie się na cele i metryki, co do których (słusznie) nie mają pewności.
Bo my wiemy jak dużo czynników na te cele wpływa: sezon, akcje marketingowe, choroby wirusowe, wojny za granicą, korki na mieście czy nawet to, co leci w telewizji. Nie da się tego przewidzieć z dokładnością co do przecinka tak jak wymaga się wyliczania konwersji produktu na koniec kwartału.
Stojąc przed takim problemem PM ma zazwyczaj dwie możliwości:
Zgodzić się i przyjąć wyzwanie. Na oko zdyskontować czynniki sprzyjające i hamujące i tak budować w sobie produktową intuicję. Gdy przyjdzie czas weryfikacji trzeba tylko mieć listę czynników zewnętrznych (czyli wymówek) dlaczego się nie udało. A jeśli się uda, to siedzieć cicho, chełpić się chwałą i karmić swój syndrom oszusta,
Zbuntować się i odrzucić sztywne ramy raportowania. W związku z tym przerzucić odpowiedzialność na swojego przełożonego, który sam musi coś wpisać do tabelki z projekcjami ROI. Ten PM nie ma jednak nic konkretnego do zaoferowania w zamian, a jego szef będzie od teraz ma go na oku.
Jest natomiast trzecia droga: skalibrowanie metryk w sposób, który zminimalizuje ryzyko czynników zewnętrznych na pozytywny wpływ zespołu na produkt. Jak to zrobić?
Największy problem z metrykami jest taki, że czas między wdrożeniem funkcji, a jej zauważalnym wpływem (czyli tak zwana „obserwowalność”) potrafi być bardzo długi, liczona w tygodniach, miesiącach, a nawet kwartałach.
Natomiast każdy kolejny dzień wprowadza zwiększone ryzyko wystąpienia nieoczekiwanych wydarzeń, które zaszumiają obraz sytuacji, a więc zmniejszają szansę na weryfikację czy nowy ficzer wniósł pozytywną zmianę. Im dalej w przyszłość tym mocniej daje o sobie znać tzw. stożek możliwych przyszłości:
Prawdopodobieństwo, że trafisz ze swoim planem dokładnie w środek możliwych przyszłości jest znikomy… i coraz mniejszy im dłuższy horyzont czasowy.
Wspomniana wyżej kalibracja polega na zindentyfikowaniu metryk lagujących i leadujących. Lagujące to zazwyczaj te najistotniejsze, których królowa to EBITDA, poniżej niej zazwyczaj konwersja na pierwszy zakup, konwersja na kolejny zakup (czyli powracalność) i średni koszyk (AOV) oraz ich wariacje, jak wartość klienta w całym jego życiu (LTV) czy churn. Wpłynięcie na którąkolwiek z nich gwarantuje oczywisty wpływ na przychody firmy.
Ale! Aby móc to zrobić potrzeba ogromnego wysiłku, a przede wszystkim czasu. A czas to jest luksus, którego żaden startup nie może oczekiwać.
Trochę o A/B testach Wielkim krokiem w stronę poprawy tej sytuacji było upowszechnienie się A/B testów, a następnie testów multiwariacyjnych. Natomiast one też mają swoje problemy, szczególnie wśród startupów o małej skali: korpus danych potrzebnych do osiągnięcia istotności statycznej A/B testów jest tak duży, że czasami trzeba czekać miesiącami, aby zweryfikować który wariant przycisku lepiej konwertuje. Finalnie zazwyczaj różnica między wariant A i B jest tak mały, że nie opłaca się tracić czas na takie testy budżetu, a w szybko poruszających się organizacjach po prostu nie ma na to czasu.
Dlatego mamy też metryki leadujące, nie tak bezpośrednie jak lagujące, ale z zasadniczą przewagą: nie trzeba na nie czekać, bo ich reakcję na działania widać (niemal) natychmiastowo. Jeśli uda się połączyć korelacją metrykę lagującą z metryką leadująca to mamy klucz do rozwiązania naszego pierwotnego dylematu, a więc dobrą kalibrację metryk.
Jeśli metryka leadująca jest mocno skorelowana z lagującą to oznacza, że efektywnie potrafimy czytać przyszłość – ograniczamy bowiem liczbę możliwych wariantów do tylko tych, które wskazywane są przez efekty leadujących metryk.
Przykład:
Załóżmy, że porządana częstotliwość korzystania z Twojego produktu to raz na miesiąc. To prawdopodobnie oznacza, że użytkownik churnujący to taki, który nie skorzystał z Twojego produktu przez minimum 3 miesiące od ostatniego razu.
Czekanie 3 miesiące po wdrożeniu funkcji, aby zobaczyć, czy przynosi efekty jest stratą czasu. Możemy więc w takim razie zadziałać inaczej: z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że użytkownik, który wykonał dużo akcji po pierwszej konwersji (jak wchodzenie na konto, sprawdzanie historii, przeglądanie oferty itp) ma mniejszą szansę na churn, ponieważ generuje dużo interakcji i buduje się behawioralne przywiązanie. A to są rzeczy, na które zespół produktowy ma bezpośredni wpływ. Dobrym pomysłem więc byłoby szukanie metryki leadującej w postaci zwiększania zaangażowania po pierwszej konwersji. To już da się raportować w czasie rzeczywistym zamiast churnu na który trzeba czekać 3 miesiące.
Zresztą, inne działy w Waszej firmie już dawno to odkryły. Dobre działy sprzedaży zamiast patrzeć na to jak dużą wartość deali kumulatywnie przyniosą na koniec kwartału (metryka lagująca) patrzą na to, jak dużo spotkań sprzedażowych udało się odbyć w danym dniu (metryka leadująca). Im więcej spotkań tym większa szansa na sprzedaż. Prosta korelacja.
W 2015 roku wysłałem do siebie emaila z datą odbioru w moje urodziny w 2020 roku. Zadałem sobie śmieszne pytania i stawiałem nietrafione tezy. Ale przede wszystkim pytałem siebie jak tam się mam w 2020 roku?
No to teraz już wiem.
COVID
Pierwsze zmianki o SARS-CoV-2 dotarły do mnie pod koniec grudnia 2019. Tajemnicza choroba gdzieś w Chinach, nikt nic nie wie, WHO uspakaja, subreddity i fora rozkręcają teorie spiskowe.
Jeszcze w styczniu 2020, w „normalnej” rzeczywistości ruszyliśmy na narty, jeszcze na początku lutego pojechaliśmy we dwójkę na randkę do Berlina pociągiem (choć ja już się oglądalem za ludźmi w maseczkach).
Pod koniec lutego ja już byłem w pełnym alercie. Nie wiedziałem do końca czy słusznie czy dałem się ponieść egzotycznej panice. Z jednej strony wszystko wokół mnie działa jak do tej pory – zawoziłem dziecko do przedszkola, jechałem do pracy autobusem, ludzie w sklepach i biurach.
Ale w trakcie jazdy słuchałem wywiadów ze epidemiologami, którzy mowili, że już za późno i każdy z nas będzie znał kogoś kto umarł na COVID-19. W międzyczasie czytałem historię młodych Włochów opisujących na forach policyjne blokady w Mediolanie.
Trochę się bałem, trochę byłem podekscytowany. Miałem poczucie, że preppersi na całym świecie, po tylu latach, wreszcie otrzymali prezent – te ich konserwy poupychane po spiżarniach pójdą w ruch.
I ja wpadłem w ten preppersowy tryb, choć nie wiedziałem, czy przesadzam czy nie. 20 lutego zrobiłem wielkie spożywcze zakupy (makarony, mąki, konserwy, woda), chwilę później miałem kupione przenośne panele słoneczne, kieszonkowe filtry do wody, kuchenkę gazową z dużym zestawem naboi, pulsoksymetr, tlen sprężony, rękawiczki lateksowe, maseczki chirurgiczne i te mocniejsze ffp2 i ffp3.
Bardzo bałem się załamania logistyki – lockdown w stylu włoskim połączony z brakiem dostaw do lokalnych sklepów i w konsekwencji kilka dni później załamaniu instytucji i ludzi biegających z maczetami po ulicach. Tak wiem – brzmi kosmicznie, ale kto wie ile nas dzieliło od tego scenariusza? Wolałem, aby moja rodzina była na to przygotowana nawet jeśli się nie wydarzy.
Nie dzieliłem się tym za bardzo ze światem. Chyba, że akurat ktoś znajomy zahaczył o temat. Czułem się dziwnie, trochę jak ktoś kto na skrzyżowaniu ulic krzyczy o końcu świata.
Pół roku po pierwszym lockdownie chodziliśmy całą rodziną na spacer w maseczkach i rozmawialiśmy o szpitalach polowych na stadionach i lotniskach, o liczbie zakażonych i średniej śmiertelności.
Uderzyło mnie wtedy, że bać się można przez jakiś czas – godzinę, dzień, tydzień… ale wreszcie mózg zmusza nas do wyjścia z tego trybu bo nie jesteśmy w stanie żyć w ciągłym przerażeniu. Zawsze mnie zastanawiało jak ludzie funkcjonowali w czasie okupacji, jak to było możliwe, że potrafili wyjść sobie do parku, czytać książki, robić zakupy – tak jakby wojny nie było. Teraz już chyba mam mały fragment zrozumienia: strach szybko powszednieje.
Giełda
Dużo nowych doświadczeń w tym roku: pierwszy raz uczestniczyłem w IPO (Allegro), pierwszy raz realnie zredukowałem pozycję, aby później w dołku ją dokupić (do tej pory przez dwa lata akumulowałem), rozszerzyłem moje portfolio o waluty oraz kruszce. Pierwszy raz w wreszcie przeżyłem prawdziwe załamanie giełdy.
Pierwszy raz też zdecydowałem poczekać z gotówką i nie kupować, bo byłem przekonany, że po pierwszej fali kryzysu przyjdzie następna i to nie możliwe, że przy takim poziomie bezrobocia w USA giełda może tak szybko i mocno odbić do góry. Myliłem się – nie pierwszym i nie ostatni raz.
Ostatecznie jestem na plusie 17%. Jestem z siebie zadowolony, że nie straciłem zimnej krwi w połowie marca gdy wszystkie moje zyski zostały zmiecione w ciągu 48 godzin.
Dwa lata systematycznego odkładania nawet małych kwot dały mi teraz możliwość operowania niebagatelnymi środkami. Zaczynam czuć pierwsze efekty kuli śniegowej.
Las
Siedzenie w domu z minimalną możliwością poruszania się strasznie dała mi w kość. Szybko się irytowałem bez powodu, brakowało mi przestrzeni, poczucia wolności.
Bardzo brakowało mi moich poprzednich rutyn, które w 2019 bardzo mi pomagały – szczególnie ćwiczeń na siłowni. Przeraziło mnie jak szybko o niej zapomniałem i przestawiłem się na nową normalność gdzie największą aktywnością było chodzenie z sypialni do kuchni między confcallami.
Gdy więc nadażyła nam się okazja to zainwestowaliśmy w naszą pierwszą prawie-nieruchomość. Na kawałku przyleśnej działki postawiliśmy wspólnymi rodzinnymi siłami domek holenderski. To taki coś, które jest w każdym amerykańskim filmie jak trzeba pokazać jak żyją społeczne wyrzutki na jakimś odludziu. Po odmalowaniu i wstawieniu własnych sprzętów zamieniliśmy to w naszą podmiejską rezydencję. Mieszkaliśmy tam z drobnymi przerwami od maja do sierpnia.
Niemal codziennie byłem w okolicznym lesie – zbierać grzyby, leżeć w hamaku, medytować. Zacząłem go widzieć inaczej, rozpoznawać zapachy, znajdować ślady zwierząt. Ten prosty kontakt z naturą bardzo uspokaja.
Dziadek i wujek zbudowali Stasiowi domek na drzewie a ja wygrzebałem rękawice i przyczepiłem do niego worek bokserski. Walenie w worek dało mi miejsce na upust frustracjom.
Mimo to dobrze było wrócić do mieszkania w Warszawie. Dać sobie czas, aby zapomnieć co się lubiło i później odkrywanie tego z powrotem. A jak tylko nowe-stare miejsce znów nas zacznie wkurzać to uciec do lasu jeszcze raz.
Książki
To pierwszy raz od kilku lat nie pobije mojego rekordu przeczytanych książek – udało się 20 z założonych 28. Dlaczego tylko tyle? Po pierwsze pandemia – zauważyłem, że gdy nie poruszam się po mieście tramwajami i autobusami to po prostu czytam mniej.
Pewnym pocieszeniem jest fakt, że wiele przeczytanych książek nie zostało dodanych do zestawienia bo to pozycje przeczytane mojemu synowi. Dopiero w drugiej połowie tego roku wrzuciłem pierwszą poważną wspólnie przeczytaną książkę – „Hobbita”.
Swoją drogą mam lifehack dla rodziców 4+ latków: zainwestujcie w bezprzewodowe słuchawki i abonament w Storytel. Jestem tam cała seria książek Astrid Lingren czytanych przez Edytę Jungowską. Uwalnia nam to 1-2 godziny dziennie i spowodowało, że Staś ma w tym roku na swoim koncie przesłuchane 23 książki – czyli więcej ode mnie :)
Moją książką roku zostaje „Childhoods End” Arthura C. Clarke’a. Bezsprzecznie najbardziej fascynująca i wciągająca opowieść SF jaką czytałem. Fakt, że została napisana w 1953 roku tylko dodaje jej kolorytu. Przeczytajcie koniecznie – jej fabuła zmiecie Was, minimum 3 razy.
Dla tych, którzy podskórnie czują, że wcale nie jest tak, że cynizm to jedyna sensowna droga życia w tym świecie. Dla tych, którzy nie dają sobie wmówić, że ludzie z natury rzeczy są źli i potrzebują albo siły wyższej (religijna prawica), instytucji uczących jak myśleć i żyć (progresywna lewica) albo siły racjonalizmu (naukowcy i biurokracji) żeby nie skoczyć sobie do gardeł przy pierwszej okazji. Nie, cywilizacja to nie jest tylko lekki welon nałożony na naszą zwierzęcą naturę.
To przykład książki, która odrzuca cynizm i degrengoladę. Pokazuje ludzi jak fantastyczne stworzenia, które robią więcej dobrego niż złego. Tak rzadko się to zdarza, że warto promować.
W 2021 założyłem sobie, że nie kupie nowej książki dopóki nie przeczytam jakiejś starej. Ciekawe jak mi pójdzie…
Nowa praca
W lutym zacząłem nową pracę – w startupie DobryMechanik.pl. Kto mnie zna, ten wie, że nie jestem fanem motoryzacji. Miałem jednak sporo czasu, aby zastanowić się, o co mi tak naprawdę chodzi: jakiej pracy szukam? Co chcę osiągnąć? Co jest dla mnie ważne?
Nie byłbym sobą, gdybym do wyboru pracy nie potrzedł w zorganizowany, tabelkowy sposób. Każdego przyszłego pracodawcę oceniłem w skali 1-10 biorąc pod uwagę wielkość rynku, dojrzałość produktu, kulturę organizacyjną i 13 innych innych czynników. Obiecuję napisać o tym oddzielny post.
Uśredniając wyniki DM wypadł najlepiej wśród tych firm, które mnie nie odrzuciły (a są wśród nich niezłe tuzy :)
Czuję, że to był dobry wybór, bo DM to miejsce, w którym nie ma dysonansu między deklaracjami a decyzjami, a każdy jest specjalistą w swojej dziedzinie. Poruszamy się szybko tam gdzie to potrzebne, długo debatujemy to co ważne – a nie na odwrót.
Ostatecznie jednak muszę napisać, że po prostu miałem szczęście. Trafiłem na branżę, która nie tylko nie straciła na pandemii a wręcz w niektórych obszarach zyskała. Mamy więc paliwo, aby ten rynek zmieniać – co, mam nadzieję, przeczytacie za jakiś czas w kolejnej sążnistej dekompozycji.
Przez Polskę
Covidowa rzeczywistość zmieniła też nasz podejście do podróżowania. W tym roku zdecydowaliśmy się zostać w kraju i pozwiedzać lokalnie. Pojechaliśmy najpierw na południe do Bałtowa, następnie w sam róg Polski, w Bieszczady.
Ale tam pięknie! Rozumiem już ten wyświechtany dowcip o rzucaniu wszystkiego. Do tej pory czułem, że miałem szczęście jak gdzie przez drogę przeskoczy nam sarna. A teraz nie było dnia bez bliskiego kontaktu z łosiem, jeleniem czy kilkoma lisami.
Później ścianą wschodnią obok Arłamowa w stronę Lublina. Dalej niestety zawróciliśmy do Warszawy, ale gdyby nie to, to byśmy jeszcze zahaczyli o Białowieżę i dorzecze Narwii.
Spodobało nam się takie podróżowanie na czterech kółkach skacząc co kilka dni w nowe miejsce. Odżyły we mnie dawne przyjemne doświadczenia z podróżowania campervanem po Islandii.
My+1
W samym środku lockdownu urodziła nam się Hania. To był kulminacyjny moment roku, mimo że wydarzył się w kwietniu. Na ulicach pełny lockdown, zakaz wychodzenia z domów (można było dostać mandat za zmianę opon…) a tymczasem rodzi nam się córka.
Nie było mnie przy porodzie, bo załapaliśmy się na zakaz odwiedzin na porodówkach. Przed szpitalem wielki pomarańczowy namiot pandemiczny. Plus był taki, że ulice były puste i po raz pierwszy w życiu udało mi się zaparkować bezpośrednio pod szpitalem. Gdy Hania się urodziła nie miałem jak zrobić sobie pępkowego. Nalałem sobie odrobinę whisky, włączyłem imienniczkę Hanię Rani i poraz drugi pożegnałem się z poprzednim, już poukładanym życiem.
I teraz, po raz drugi, przechodzę fascynację małym stworzeniem. Przypominają mi się rutyny, etapy rozwoju, strachy. Pierwsze gesty, ruchy, reakcje. Sam sobie zazdroszczę, że przeżyję to po raz drugi.
Tymczasem starszy brat przy niej to już samodzielna osoba z własnymi opiniami, smakami i preferencjami. Staramy się uczyć go świadomości swoich emocji i swoich granic. Podpieramy się książkami o samoregulacji, których metody podejrzanie dobrze działają także na dorosłych.
Patrzymy z Pauliną na oboje i uderza nas raz na jakiś czas, że to niemożliwe, że tak to się wszystko potoczyło i mamy dwójkę dzieci. Nieważne jakie burze są na zewnątrz to tych doświadczeń i historii nikt nam nie zabierze.
Nie myślałem, że to jeszcze możliwe, ale mam jeszcze mniej czasu dla siebie i związku z Pauliną. Mój ulubiony czas, to ten, który spędzamy jeżdżąc samochodem między Warszawą a lasem wczesnym wieczorem. Dzieci już śpią na tylnej kanapie, a my możemy porozmawiać na pełne spektrum tematów, które się ciągle miksują i ewoluują – zaczynając od czarnych dziur a kończąc na krzywdzącej reprezentacji goblinów w „Hobbicie”.
W 2020 roku, kiedy świat skurczył się do kilku pomieszczeń i minimum kontaktów międzyludzkich cieszę się, że mam kogoś, kto ma tak rozbudowany świat wewnętrzny, ze można się w nim zgubić.
Opcjonalność
Lekcja dla mnie na ten rok to zrozumienie jak ważne jest posiadanie opcji. Największą przyjemność czerpałem z możliwości zmiany – a po tej zmianie powrotu do tego co było wcześniej.
Jest to trochę nieintuicyjne, bo im więcej masz opcji tym mniej z nich korzystasz – nie da się iść jednocześnie dwoma ścieżkami. Sedno jednak leży w tym, aby na rozwidleniu dróg mieć jak najwięcej możliwości i móc przeskoczyć na nową jeśli obecna okaże się ślepych zaułkiem.
Jak nie mogliśmy wytrzymać w warszawskim mieszkaniu to uciekaliśmy do lasu. Jak doskwierała nam samotność w lesie wracaliśmy do stolicy. Nie jesteśmy na stałe ani tu, ani tu i jak przyjdzie nam ochota to w przeciągu kilku godzin możemy przetransferować się w nowe miejsce.
To mi się wydaje lepsze niż zainwestowanie się tylko w jedną opcję i spalenie za sobą mostów w imię pozornego uproszczenia sobie życia. Nauczyłem się też wystrzegać ludzi, którzy chcą moją opcjonalność ograniczać: czy to w kwestii umów i biznesów czy też przedmiotów i aktywności.
Jedyne gdzie opcjonalność nie działa to relacje z najbliższymi.
Pro Life
Lubię taki eksperytent myślowy, w którym staram się zbudować jak najmocniejszą wersję argumentów strony, z którą się nie zgadzam. Jeśli chodzi o zakaz aborcji to widzę to tak:
Nie wiemy kiedy życie ludzkie się zaczyna. A nawet jeśli będziemy wiedzieć teraz to postęp medycyny powinien tę granice przesuwać na coraz wcześniej i wcześniej. Ten brak granicy powoduje, że powiniśmy być bardzo ostrożni i mieć duże bufory, bo w innym przypadku możemy stworzyć system w którym państwo usankcjonuje karę śmierci wykonywaną w miejscach, w których życie powinno się ratować. Do tego karę śmierci wobec kogoś kto nie może się bronić. Dlatego aborcja jest zła.
Jeśli faktycznie zależy antyaborcjonistom na zminimalizowaniu aborcji to lista najważniejszych działań jest krótka i oczywista: wspierać współczesną edukację seksualną i dbać o powszechną antykoncepcję. Ale tego nie robią, bo im nie zależy na zmniejszeniu aborcji – im zależy na karaniu innych nie pasujących do ich wizji świata. Nie widzą, że dozwolona aborcja to nie jest przymusowa aborcja; że życie, a godne życie to dwa różne stany.
Drugi eksperyment: załóżmy, że zrobiliśmy wrogie przejęcie hasła pro-life. Co powinni zrobić jego nawróceni działacze? Zagwarantować świetną opiekę przedporodową oraz infrastrukturę po porodzie – szczególnie dla dzieci niepełnosprawnych. Zaopiekowani ludzie mają przestrzeń do opiekowania się swoimi dziećmi, niezależnie od ich kondycji psychofizycznej.
To też się udało? No to jeśli naprawdę chcemy być pro-life to czas pomóc mniejszościom LGBT+, poprawić dostępność psychologów w szkołach (mamy rosnący trend samobójstw wśród dzieci), naprawić jakośc powietrza (najgorsza w UE) i walczyć ze śmiertelnymi wypadkami na naszych drogach (jesteśmy trzeci najgorsi w UE). Wtedy faktycznie uda się uratować mnóstwo żyć! To będzie faktyczne pro-life i do takiego bym się zapisał.
Podsumowując
Usłyszałem w tym roku raz jak pewna babcia stwierdziła, że ona planowała żyć tylko do 2000 roku, bo wtedy miał się skończyć świat. Nie skończył się, więc uznała każdy następny za miłe zaskoczenie.
W sumie to my nie potrzebujemy wiele do szczęścia: jedzenie, dach nad głową i towarzystwo. Cała reszta to bonus. Ten kto ma mało potrzeb szybciej znajduje zadowolenie.
Będę patrzeć na ten rok na coś formującego. Najdziwniejszy i najciekawszy rok do tej pory. Fajnie było go przeżyć, ale nie wracajmy już do tego.
PS. Wysłałem do siebie kolejnego maila na 2025 rok. Staś będzie miał wtedy 9 lat, Hania 5 a ja 40. Czy jestem w stanie cokolwiek powiedzieć o moim życiu wtedy? Nie postawiałem już żadnych tez, ale trzymam kciuki, że będzie dobrze.
Znów minęło dwanaście miesięcy. Tak jak w 2013, 2014 i 2015 roku nadszedł czas na podsumowanie.
Bez laptopa
Na początku 2016 roku zamiast kupować nowego Macbooka postanowiłem przesiąść się na coś nowego i innego: iPada Pro. Miałem duże wątpliwości, jak to zwykle bywa przy tak dużej zmianie paradygmatu.
Niemniej, po ponad rocznej ciągłej i intensywnej pracy moja recenzja jest krótka: iPad Pro to najlepszy kawałek technologii jaki miałem i godny następca laptopa. Stosunek wartości do ceny jest nie do pobicia. Najmnocniejszy egzemplarz (nawet wliczając pencil i klawiaturę) jest o 30% tańszy od analogicznego komputera oferując mi dwa razy więcej możliwości.
Niezawodność i dojrzałość ekosystemu, ciągłe podłączenie do sieci, 2 dni ciągłej pracy na baterii, super czuły dotykowy ekran do rysowania makiet, fanastyczne głośniki a przy tym niebywała lekkość w transporcie – niezrównane.
Otwieracz
Zawsze lubiłem nasze dyskusje z Szymonem. Choć się ciągle nie zgadzamy
(ja go uważam za zbytniego pesymistę, on mnie za zbytniego optymistę), to zbyt się szanujemy, żeby się kłócić. Podważamy wzajemnie swoje poglądy, szanując siebie jednocześnie. Lubię to i brakuje mi tego w coraz bardziej radykalizujących się mediach masowych.
Nasze dyskusje do tej pory ginęły, gdy rozchodziliśmy się do domów. Gdy postanowiliśmy je nagrywać narodził się Otwieracz – podcast, który ma otwierać głowy nam i, jeśli będziemy mieli szczęście, także innym.
Książki
Moja książkowa obsesja trwa. Łatwiej mi słuchać audiobooków, bo mam ostatnio ciągle zajęte ręce, ale staram się wykroić czas na czytanie papieru w komunikacji miejskiej (swoją drogą to jeden z głównych powodów mojej niechęci do prowadzenia samochodu – to dla mnie stracony czas).
Ambitnie założyłem sobie, że uda mi się przeczytać dwadzieścia książek w rok, ale już teraz widzę, że się nie uda. Za bardzo jednak mnie to nie martwi: nie traktuję czytania książek jako treningu metod szybkiego przyswajania tekstu. Dla mnie celebracja, coś na co intencjonalnie przeznaczam więcej czasu niż to potrzebne. To zanurzanie się w głąb a nie skubanie powierzchownych ideoidów.
Wciąż skupiam się na książkach naukowych i biznesowych. Dla zainteresowanych mój profil na Goodreads.
Idee
2016 to rok pogłębianie osobistych fundamentów.
Buforowanie – Dużo czytałem i słuchałem o tym, co to znaczy, że czegoś jest mało (kalorii, czasu, energii mentalnej) i jak ważne jest budowanie rezerwuarów personalnych „zasobów”, które nie mają jasno określonego przeznaczenia. Tak tworzone bufory mają wartość wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy, szczególnie w momentach nasilonej zmienności. Taki bufor zwiększa spektrum możliwych decyzji. To były moje wnioski po przeczytaniu Scarcity, ale w bardzo ciekawy sposób pokrywają się z teorią antykruchości NN Taleba, który mocno krytykuje „kościół ekonomicznej optymalizacji” w kontrze do tego jak działa natura. Jest powód dla którego mamy dwa płuca, choć możemy żyć z jednym.
Nie-praca – trochę przez przypadek, a trochę intencjonalnie połączyło się to z moją sytuacją życiową. Podliczyłem sobie, że w 2016 roku „nie- pracowałem” w sumie prawie 4 miesiące kalendarzowe: w maju i czerwcu wziąłem urlop a październik i cześć listopada majem wolny między zakończeniem jednej pracy a rozpoczęciem drugiej. Tyle uwolnionego czasu daje perspektywę: brak „pracy zawodowej” nie oznacza brak pracy jako takiej: miałem mnóstwo zajęć, które mnie rozwinęły na dochczasowych mentalnych nieużytkach. Nie-praca to także tytuł opublikowane w Liberte! artykułu, który powstał na bazie jednego odcinka z Otwieracza. Ten artykuł pozwolił na też pojechać na Europejskie Forum Nowych Idei.
Autorefleksja – W zeszłym roku pisałem o znaczeniu metydacji. Medytacja otworzyła mi drogę do zrozumienia na sobie pojęcia metakognitywistyki, czyli myślenia o myśleniu. To z kolei zgrało się z doskonale z „Hansei” – ideą intencjonalnej retrospektywy. To proces samodzielnego spojrzenia wstecz, aby zrozumieć jakie popełniło się błędy. Nie żeby się umartwiać, ale aby wiedzieć jak być lepszym. Trafiłem na to pojęcie czytając „Toyota Way”, choć zdałem sobie sprawę, że moje blogposty podsumowywujące dotychczasowe lata były dokładnie tym.
Sporo czasu zajęło mi myślenie o tym, czym się różnią rzeczy kompleksowe od skomplikowanych, to co wiadome i widoczne od tego, co ukryte. Wchodzimy tutaj w filozoficzne tematy, do których mam za mały aparat pojęciowy, ale krok po kroku zmierzam się z tym w mojej nowej książce.
Nowa praca
Z końcem września zrezygnowałem z pracy w PizzaPortal. W ciągu 1,5 roku udało nam się osiągnąć efekt, który miałem w głowie zaczynając pracę z Lechem Kaniukiem. Wszystkie produkty PP zostały stworzone od nowa: nowa strona, nowe aplikacje iOS i Android (tutaj opis całego procesu) i jestem tego bardzo dumny.
To był intensywny czas, pełen zawirowań osobistych i zawodowych. Nauczyłem się dużo, ale zostały mi też nowe mentalne blizny do kolekcji. Bilans końcowy jest jednak bardzo na plus, więc zdecydowałem się wykonać taką samą operację po raz drugi. I znów wspólnie z Lechem będziemy rozwijać nowy produkt, z zupełnie nowej dla mnie dziedziny.
iTaxi to jeden z lepiej znanych startupów w Polsce. Pamiętam jak za czasów Proseeda zaczytałem się w biznesowych kejsach o tym jak iTaxi powstawało i jak ogromną siłą woli i motywacją Stefan Batory z zespołem powołali ten biznes do życia.
Teraz będę bezpośrednio w środku tego biznesu, ustawiając produkty na nowo. Gdyby ktoś mi to powiedział kilka lat temu to bym nie uwierzył…
Bycie rodziną
Urodził nam się Staś. Skala życiowych przemeblowań tuż przed i po urodzeniu (pierwszego) dziecka jest tak duża, że chyba tylko inni rodzice są w stanie je zrozumieć (pewnie teraz lekko kiwają głowami).
Powiem tylko, że zmieniliśmy mieszkanie, bo nasza ówczesna sypialnia była za wąska o 2 centymetry i łóżeczko się nie mieściło. Nasze nowe mieszkanie stało się wielofunkcyjną stacją obsługi małego człowieka: salon to pokoj zabaw i eksploracji, kuchnia to miejsce robienia jedzenia dla młodego, mój gabinet stał się graciarnią i suszarnią ubranek, a łazienka przewijakiem i kąpieliskiem. Ja sam wreszcie zmusiłem się do zaadoptowania samochodu (który służy do wożenia do lekarza i na rodzinne odwiedziny).
W dalszy plan poszła większość z naszych dotychczasowych pasji i sposobów spędzania czasu: Kto mnie zna, ten wie, że nie lubię takich zmian. Tym razem jednak ich cena jest znikoma w stosunku do tego, co otrzymałem.
Drugą noc w domu Staś przepłakał. Nauczyłem się wtedy czym jest faktyczna bezwarunkowa miłość. O ile wcześniej wiedziałem, że jak będę miał dziecko to odpowiednia mieszanka reguł społecznych i procesów chemicznych wytworzy we mnie takie przywiązanie, ale czymś zupełnie innym jest poczuć to na żywo.
Pierwsze trzy miesiące są niewdzięczne – dziecko jest wymagające nie odwdzięczając się przy tym żadną formą inteligentnej interakcji. Ale później rozpoczyna się fantystyczny czas odkrywania świata i szybkiego uczenia małych rzeczy (które w oczach rodziców urastają do kamieni milowych). Najbardziej niesamowite jest obserwować jak mój syn intensywnie obserwuje nowe dla niego rzeczy. Patrzeć jak się uczy czym jest ogon kota, lampka, książka… to niebywała radość być przy nim w tych momentach, gdy okazuje taką zupełnie szczerą ciekawość. Mam dreszcze na myśl o tym jak dużo emocji i doświadczeń jeszcze go czeka w życiu.
Odnajduję się w byciu ojcem. Usłyszałem nawet, że nigdy wcześniej tyle się nie uśmiechałem i to prawda.
Bycie ojcem
Gdy mój status zmienił się na „ojciec” zacząłem patrzeć na moje otoczenie w nowy sposób, szczególnie zauważając małe przejawy przemocy symbolicznej wynikające z stereotypowego myślenia o rodzicelstwie. Do tej pory (jako biały heteroseksualny mężczyzna w katolickim kraju) nigdy nie czułem się dyskryminowany, ale stając się ojcem zaczęły mnie kąsać stereotypy, które wcześniej mnie osłaniały. Budziłem spore zainteresowanie u pani pediatry, gdy na wizytę pojawiliśmy się całą rodziną. Cała komunikacja w sprawie zdrowia mojego dziecka była kierowana do mojej partnerki, a ja byłem niewidoczny, jak powietrze.
Nie jest u nas publicznie akceptowalne, że ojciec może zajmowąć się dzieckiem tak samo jak matka. Nie jest dla nas niczym dziwnym, że przewijaki są tylko w damskich toaletach. Nie razi nas nic w podpisie „Pokój dla matki z dzieckiem”.
Czy takie małe rzeczy są aż tak ważne? Nie, ale nasze życie składa się z nie-tak-ważnych rzeczy. Doświadczamy tych małych cięć dzisiątki razy dziennie, a one utrwalają status quo zamiast popychać nas w bardziej odpowiedzialną stronę.
2017
Ten rok to czas wielkich i wielce niepokojących zmian jeśli chodzi o świat i politykę. Mam poczucie, że skończył się czas beztroski i gnania do przodu nie patrząc na koszty. Nadszedł czas korekty i to, co wydawało się oczywiste i niepodważalne, zacznie się chwiać w 2017.
Boję się tego, bo ten rok osobiście i rodzinnie był dla mnie niezwykle udany. Chciałbym powiedzieć to samo o następnym.