Dziewięć miesięcy temu rozpocząłem pisanie książki Mobile dla Menedżerów (dla ciekawskich moje status update’y po trzech i sześciu miesiącach oraz mój warsztat pisarski). To, co zaczęło się jako post na bloga pisany podczas urlopu zamieniło się ostatecznie w prawdziwą papierową pozycję wydawniczą, którą faktycznie można dotknąć. Właśnie dowiedziałem się, że pierwszy nakład już się wyczerpał, więc wszystko wskazuje na to, że cały ten czas nie poszedł na marne:)
Sporo się w tym czasie nauczyłem, poniżej najważniejsze wnioski i lessons learned:
- Traktowałem książkę jako projekt technologiczny. Taka zmiana mentalna powodowała, że nie miałem górnolotnych, romantycznych zapędów i traktowałem moją pracę jako coś co można zmieniać i poprawiać – a gdy będzie taka potrzeba – bezlitośnie skasować. Nic bowiem nie powstaje od razu dobre, trzeba ciągle iterować, aby dotrzeć do faktycznego sedna,
- Ciężko jest sobie powiedzieć stop. Za to bardzo łatwo można wejść w paranoję perfekcjonizmu. Tutaj znów sprawdza się podejście technologiczne – „done is better then perfect”,
- Mój największy problem to zamienianie tego co siedzi w głowie w faktyczne słowa i zdania tak, aby zachować sens i przekaz. Przyjąłem zasadę, że lepiej cokolwiek napisać i później to ulepszać niż od razu szukać szukać w głowie perfekcyjnego zdania (to się nigdy nie udaje),
- W stworzeniu książki pisanie to nie wszystko. Dochodzi jeszcze mnóstwo innych zadań: tworzenie ilustracji, wymyślanie okładki, poprawianie błędów, rozmowy z pierwszymi czytelnikami, dyskusje o definicjach i poglądach. To wszystko składa
- Prostota narzędzi. Osobiście nie lubię skomplikowanych narzędzi. Gdy szukałem sobie dobrego setupu to zostałem przy najprostszych narzędziach, aby niedekoncentrowały mnie przeszkadzajki (pisałem na ten temat tutaj),
- Rutyny. Zauważyłem, że przy pisaniu bardzo pomaga wyrobienie sobie regularnych zwyczajów. W moim przypadku było tak, że miałem ustawione codziennie o 19:30 przypomnienie na telefonie, żeby napisać cokolwiek w temacie MDM. Nawet jeśli nie mogłem bo miałem inne zajęcia to alarm ściągał moje myśli do książki i myślałem o tym, co mógłbym do niej dołożyć na jak jednak będę miał czas.
- Podczas samego pisania korzystałem z techniki Pomodoro, tj. pracowałem w 25 minutowych sprintach po których robiłem 5 minut przerwy. W tygodniu wyrabiałem średnio 16-20 takich sprintów (8-10 w dni robocze i tyle samo w weekendy).
- Otwartość się opłaca. Podczas Internet Beta oficjalnie ogłosiłem, że piszę książkę. Wraz z tym uruchomiłem newsletter w którym obiecałem, że co tydzień będę dzielił się tym jak mi idzie i wrzucał fragmenty, które udało mi się napisać. To dawało mi zewnętrzny motywator do pracy i nawet gdy już kompletnie mi się nie chciało to wiedziałem, że nie mogę tego zrobić tym, którzy czekają na co środowy newsletter,
- Nie wiesz? To się zapytaj. Zaraz po tym jak zacząłem pisać zadałem Michałowi Sadowskiemu, Pawłowi Tkaczykowi i kilku innym osobom, które mają doświadczenie w temacie konkretne pytania:
Czasami odpowiedzi były sprzeczne ale ważne, żeby zrozumieć proces i wiedzieć czego można się spodziewać, - Dobrze nie zamykać sobie możliwości zbyt szybko. Gdy zaczynałem pisać nie miałem w głowie przemyślanej strategii z kim i jak ją wydam. Flirtowałem z myślą, żeby wykorzystać narzędzia selfpublishingu, później z różnymi wydawnictwami; żeby wydać to w cenach rynkowych lub całkowicie za darmo. Świadomość tego, że nawet jeśli nic mi z tych negocjacji nie wyjście to zawsze mogę z tego zrobić darmowego ebooka, była uwalniająca i ostatecznie pomogła wypracować lepszy deal,
- Wydawcy reagują pozytywnie jeśli pokaże się im próbkę pracy oraz inne argumenty mówiące o tym, że pozycja może się dobrze sprzedać. Najlepiej wtedy mieć już coś na rynku co odniosło sukces. Niestety nie każdy może być Tkaczykiem:) Więc ja jako argumenty miałem 50 napisanych stron oraz sto kilkanaście (na tamte czasy) osób w bazie newslettera,
- Umowy wydawnicze – bardzo dawno temu usłyszałem o pojęciu „dummy contract”. To taka umowa, którą wydawnictwo wysyła świeżemu autorowi licząc na to, że będzie tak rozemocjonowany tym, że ktoś w ogóle proponuje mu wydanie, że nie będzie zbyt dokładnie czytał zapisów. Miałem to w głowie, gdy rozmawiałem z wydawnictwami i faktycznie dużo da się wynegocjować jeśli w ogóle się chce.
- Każde wydawnictwo będzie miało inny wzór umowy, ale szukajcie w nich tych elementów (które też są polami negocjacyjnymi):
- prawa autorskie do wersji językowych i krajów wydania (warto ograniczyć wydawnictwu prawa tylko do tych krajów, w których faktycznie będzie wydawać książkę – zazwyczaj będzie chciało prawa do wszystkich krajów i języków),
- czy jest zapis o przekazaniu praw za zgodą autora do podmiotów trzecich (na przykład w przypadku, gdy wydawnictwo zostanie kupione przez inny podmiot),
- czas od zdania maszynopisu do przyjęcia i do wydania. Wydawnictwo potrzebuje sporo czasu zanim faktycznie wypuści książkę na rynek. W tym czasie twój tekst musi zostać zdany w wspólnie ustalonym czasie (tak, będziesz miał deadline!), wydawnictwo formalnie go przyjąć (a więc potwierdzić, że spełnia wymogi techniczne), przejść kilka korekt redaktorskich (w moim przypadku sześć), później musi być połamany i złożony przez edytora DTP, opakowany w okładki i ostatecznie wydrukowany i dostarczony do hurtowni z książkami. Kluczowe są czasy jakie wydawnictwo daje sobie na przyjęcie i wydanie – będzie mu zależało, żeby ten czas był jak najdłuższy bo to daje mu większą elastyczność. To jednak powoduje, że od momentu w którym zdasz swój draft może minąć nawet sześć miesięcy do publikacji (tak miałem w jednym wzorze umowy) co w przypadku książki o technologii może być zabójcze,
- wysokość zaliczki na poczet przyszłych przychodów. Generalnie nie można się spodziewać kokosów,
- prowizja w wersjach papierowych, elektronicznych i audiobookach. 15% od ceny okładkowej to tzw. „stawka profesorska”, ciężko jest wejść wyżej jeśli nie jest się wydawniczą gwiazdą. Tutaj ważna sprawa: nie da się żyć z pisania książek w Polsce – lepiej traktować te pieniądze jaki fajny bonus, a nuż starczy na fajne wakacje:),
- Liczba egzemplarzy autorskich i promocyjnych – u mnie 10 i 30 sztuk. To ważne szczególnie jak ma się liczbą rodzinę i znajomych:)
- Pierwszy nakład – w moim przypadku 1000 sztuk. To średnia, ostrożna wartość, która nie naraża wydawcy na przeinwestowanie,
- Wpływ na wygląd książki – okładka i fonty. Bardzo mi zależało, aby książka została wizualnie zrobiona zgodnie z moimi standardami. Miałem więc zapisane, że obydwie strony muszą się zgodzić na wskazaną okładkę i fonty. Zazwyczaj wydawnictwa nie chcą, aby autor wtrącał się w prace składu i grafików, dostaje co najwyżej materiały do wglądu.
- Bardzo ważne jest posiadanie dobrego redaktora. Warto wybrać kogoś spoza własnego kręgu, z doświadczeniem korektorskim oraz backgroundem technologicznym – w moim przypadku była to osoba związana z papierowymi magazynami komputerowymi. Sam proces sprawdzania mojej książki (200 stron) zajął miesiąc,
- No i oczywiście testerzy! Przeprowadziłem dwie akcje testowania treści książki: w grudniu i kwietniu. Obydwie grupy miały po około 25 osób. Każda z grup zostawiała notatki w shareowanym dokumencie Google. Po każdym teście miałem listę poprawek na kilkanaście stron A4.
Co teraz? Czas na odpoczynek! Pisanie książki to fajna przygoda, ale bardzo wyczerpująca emocjonalnie i mentalnie. Zobaczymy kiedy znowu zachce mi się pisać, ale mam takie poczucie, że niezbyt szybko:)
Ps. Jeśli jeszcze nie kupiłeś Mobile dla Menedżerów to może warto? Tutaj papierowa wersja, jest też ebook :)
Gratuluję publikacji!
Dzięki!